Moje trudy karmienia piersią zaczęły się już w pierwszej dobie życia Klemka. Ssał pięknie, pięknie łykał, najadał się, ale ulubił sobie prawą pierś, lewej brodawki za nic nie chciał chwycić. Próbowałam w różny sposób go do tego nakłonić, nawet oszustwem – przystawiłam jak do prawej, ale wykoślawiłam się cała i podałam lewą – od początku pokazał, że jest inteligentny i nie z nim takie numery ? Na pomoc przyszła mi przypadkowa położna, która przystawiła Klemka na chama, po prostu na siłę przytrzymała mu główkę, aż się wystraszyłam, że mu robi krzywdę. Ale nagle poczułam smyranie – zajarzył! Uf! Całe szczęście, bo przecież zdarzają się czasem koślawe (przepraszam za określenie) kobiety z jednym cycem wielkim, drugim malutkim. Potem już tylko byłam z siebie dumna i chwaliłam się wszystkim, że mam bezproblemową laktację. Dziecko pięknie ssało, efektywnie jadło, ale też sporo spało przy piersi. Już wtedy znalazł sobie świetny sposób na zasypianie. Wiedziałam, że moja mama przy nas obojgu (dzieciach) miała rzekę tryskającego wręcz mleka. Mój przypadek wyglądał podobnie. Mleka było aż w nadmiarze – na podłodze, na mnie, w przemoczonych wkładkach laktacyjnych. Nawał, który trwał kilka dni (miałam cycki jak u Pameli), nie doskwierał mi zbyt mocno, bo obeszło się bez masażu, kapusty i innych sposobów ulgi w bólu. Mój organizm był co prawda zszokowany nową sytuacją życiową (“naprawdę mam dziecko!”), ale dzięki podejściu i pomocy męża byłam spokojna, zrelaksowana. Ten etap skończył się z momentem kolek… Dokładnie w 14 dniu życia Klemek przepłakał cały dzień. Przepraszam, darł się wniebogłosy. Chyba wtedy nastał moment kryzysowy. Kiedy rodzic nie wie, jak pomóc dziecku, nie wie, o co mu chodzi, traci siły. Każdego kolejnego dnia przez 2 tygodnie przez kilka lub kilkanaście godzin dziennie dziecko cierpiało, oj, bardzo cierpiało. A ja nie miałam pomysłu, co jeszcze mogę dla niego zrobić, żeby mu ulżyć. Jedyne, co go uspokajało, to cyc – ssanie piersi. I w tym momencie nie jestem pewna, czy to się zaczęło wtedy czy było tak od początku. W międzyczasie odwiedziła mnie ciocia położna, którą bardzo lubię i której ufam. Pożaliłam jej się przede wszystkim na problemy brzuszkowe Klemka, bo o ile kolki minęły po 2 tygodniach, to potem były wielkie problemy z bączkami i kupą. Ciocia od razu zauważyła na buzi wysypkę, którą moja położna środowiskowa nazwała trądzikiem niemowlęcym i poleciła nic z tym nie robić. Ciocia westchnęła i orzekła, że to na pewno skaza białkowa i powinnam odstawić mleko, masło, śmietanę, jogurty, sery żółte i białe. Wszystko, co uwielbiam, i co jest obecne w mojej diecie każdego dnia. Tutaj nastąpił mój drugi kryzys laktacyjny, bo niechcący wmówiłam sobie, że dziecko cierpi przeze mnie, przez to, co jem. Mimo że moja położna środowiskowa zapewniała mnie, że nie ma czegoś takiego, jak “dieta matki karmiącej”. Ciocia oczywiście nie chciała dla mnie źle, wprost przeciwnie. Ale dla miłośniczki nabiału jego odstawienie wiązało się przede wszystkim z katuszami psychicznymi. Ciekawostka – trzymałam dietę ponad 3 tygodnie i co prawda wysypka z buzi zeszła dosłownie z końcem tego terminu, ta z ciała zeszła sama jeszcze później, a problemy brzuszkowe jak były tak są. Mimo Delicolu, Espumisanu, Biogai. W końcu odstawiłam to wszystko, bo działało chyba na zasadzie placebo – mnie się wydawało, że dziecko odrobinę mniej płacze.
Moje dziecko nie dość, że kocha cyca, uwielbia go ssać, uwielbia przy nim spać, traktuje go jak smoczek, wydaje mu się, że jedzenie maskuje problemy brzuszkowe, to jeszcze ma ogromną siłę w dziąsłach. Jego ssanie jest tak mocne, że przez większość czasu czuję ból sutków. W każdej pozycji, przy odpowiednim przystawianiu (miałam temat wałkowany przez kilka osób, przez wiele godzin!). W pewnym momencie stwierdziłam, że to chyba nie tak powinno wyglądać, i zaczęłam spisywać godziny i czas trwania karmień. Średnia wyszła 40 min. podczas jednego karmienia; co 2 godziny. Potem miałam wrażenie, że było to częściej i dłużej. Ból nie znikał, czasem było to nawet 9/10, co nieprzyjemnie przypominało mi mój traumatyczny poród. Aż pewnej nocy Klemek ulał krwią i skrzepem świeżej krwi. Postanowiłam nie panikować i zadzwoniłam na porodówkę, bo wiedziałam, że w Opolu dzieci do 28 dnia życia kierowane są nie do szpitala wojewódzkiego, a właśnie ginekologiczno-położniczego. Zostałam pouczona przez telefon, co robić, ale kiedy 2 doby później zrobił 3 czarne kupy, zadzwoniłam do swojej położnej środowiskowej i usłyszałam słowa “proszę nie zwlekać”. Jeszcze długo mi brzmiały w uszach. Oczywiście z wielkim płaczem pobiegłam do męża. W szpitalu porobiono badania, które wykluczyły krwotok wewnętrzny, nie wykryły nic niepokojącego, więc ostatecznie stwierdzono, że krew wydostała się z mojej piersi (prawej). Klemek spędził w szpitalu dobę, a ja mogłam z nim być do północy i potem od 6 rano. W międzyczasie otrzymałam kilka porad laktacyjnych, doradczyni laktacyjna stała nade mną dosłownie kilka godzin (poczas różnych karmień) i doradzała mi i uczyła właściwie przystawiać, abym pozbyła się bólu (który był poniekąd przyczyną odwiedzin izby przyjęć). I tutaj upartuję początku mojego kryzysu laktacyjnego. Dlaczego? Doradczyni laktacyjna polecała mi karmienie w 100% piersią, co pokrywa się z moimi przekonaniami/preferencjami, ale nie podobało jej się to, jak długo ono trwa. Sama jednak nie miała pomysłu na skrócenie, poleciła skupić się na przystawianiu i liczyła, że dziecko samo (?!) skróci czas dojenia. Lekarka z kolei orzekła, że na pewno młody się nie najada, skoro tak długo wisi na cycu. Na te 6 godzin, kiedy miało mnie przy Klemku nie być(w nocy), miałam odciągnąć swój pokarm, aby mu podano zamiast mm, którego bardzo nie chciałam. Pierwszy raz w życiu miałam laktator w ręce i nie miałam obeznania, jak go użyć, co robić w trakcie, jak długo ściągać i jaka ilość byłaby odpowiednia. Za pierwszym razem w pół godziny (pełny cykl ściągania) wyszło mi 50 ml z obu piersi. Było to 2 godziny po karmieniu, ale w stresie z powodu całej sytuacji, na głodzie, bo nie zjadłam obiadu, na pragnieniu, bo z emocji nawet zapomniałam, że powinnam pić. Z tymi 50 mililitrami zadowolona poszłam do położnych. One spytały mnie o wiek dziecka i z minami trochę przejętymi, trochę wywyższającymi się, stwierdziły, że to niewiele jak na wiek dziecka i że mam mało pokarmu, dziecko chodzi głodne i powinnam go dokarmiać mm. Oczywiście wystraszyłam się, bardzo to przyjęłam do siebie, ale przecież wiedziałam, że w domu mleko mi aż tryska, więc one wygadują głupoty. Wkurzyłam się, chciałam im udowodnić, że nie mają racji i poleciałam ściągać dalej, ale okazało się, że dziecko było szybsze, więc przez godzinę go karmiłam, potem na laktator zostało mi niewiele czasu, a też nie miało co lecieć, skoro piersi dopiero co zostały opróżnione. Plus był taki, że w międzyczasie zdążyłam pójść zjeść w pobliskiej burgerowni oraz zaopatrzyłam się w zapas wody niegazowanej. Ściągnęłam kolejne 50 ml (z ledwością) aż nastała 23:30, Klemek pięknie spał, więc pojechałam do domu. Do sali, w której leżał Klemek, dotarłam dokładnie o 6:10, a położna kończyła mu podawać NAN… 50 ml. Piersi mi rozsadzało od ilości pokarmu, a dziecko świeżo najedzone. Do tej pory żałuję, że spóźniłam się tych 10 minut. Ściągnęłam trochę pokarmu, potem znowu byłam pouczana, jak przystawiać, znowu słyszałam zewsząd, że powinnam dokarmiać, a tuż przed wypisem okazało się, że Klemek w ciągu tej jednej doby przybrał 70 g. Normy wynoszą od 26 do 31 g. Przybrał aż tak dużo na moim “braku mleka” i “niedojadaniu”. Udowodniłam, że głodzę dziecko i żałowałam, że nie widziałam min położnych, które skończyły swoją zmianę. Byłam wtedy taka dumna. Miałam ogromną wolę walki o moje kp.
Ale nadal (mimo dobrego przystawiania) Klemek jadł długo i często wołał, więc z każdym dniem rosło moje poirytowanie sytuacją. Zachęcona przez koleżankę z forum postanowiłam wdrożyć zasady opisane w jakiejś mądrej książce. Chodziło o to, że dziecko prawdopodobnie ma dużą potrzebę ssania i dlatego realizuje ją moim kosztem. Poradą było przyzwyczajanie do smoczka i pilnowanie przerw między karmieniami. Zajęło mi to kilka dni, ale udało mi się “zaprogramować” dziecko i wdrożyć system 25 min. karmienia co 2 godziny – zamiast 40 min. co 2-1,5 godziny. Byłam w pewnym sensie zadowolona, ale Klemek strasznie płakał. Prawie tak mocno jak podczas kolek, a jednak czułam, że to nie problemy brzuszkowe. Przy kolejnej wizycie położnej środowiskowej okazało się, że Klemek po raz pierwszy przybrał za mało. Cios, 70 g w tydzień! Tydzień po wizycie w szpitalu, w którym przecież tyle samo przybrał w 1 dobę! Załamałam się całkowicie… Nie dość, że głupia chciałam z dziecka zrobić komputerek, to jeszcze go głodziłam, a on tak strasznie płakał 🙁 Z perspektywy czasu myślę sobie, że na tę wagę mógł mieć wpływ po prostu skok rozwojowy, no ale nigdy się nie dowiem. To był mój trzeci kryzys laktacyjny, który już konkretnie wiązał się ze zbyt małą ilością pokarmu. Sama zauważyłam, że dziecko się nie najada, bo po przełożeniu go po godzinie (!!!) do drugiej piersi nagle mocniej zassał i pił. A do tej pory na 1 karmienie wystarczała mu jedna pierś. Tak się wystraszyłam tą całą sytuacją i miałam takie wyrzuty sumienia, że przez kolejny calutki tydzień pozwalałam Klemkowi kleić się do mnie dzień i noc. Karmiłam non stop. Przekładałam od jednej piersi do drugiej. Zauważyłam, że trochę mi się podkręciła laktacja, ale dziecko chętnie korzystało i przez 3/4 doby mi ssało piersi. Tutaj dochodzimy do największego wówczas problemu – ogromnego bólu sutków, które były w fatalnym stanie. Klemek przybierał super, ale coś kosztem czegoś. Kosztem mojego zdrowia. Lewy sutek był dziurawy, z prawego skóra była z wierzchu zdarta, a na nim ropa i krwiaki. I tu znowu sprzeczne opinie – położna twierdziła, że to grzybica, a ginekolog, że nie, że stan zapalny, ale nie miała pomysłu, jak to leczyć. Bez komentarza. Smarowałam sutki lanoliną, nakładałam kompresy Multi Mam, smarowałam Bepanthenem, Clotrimazolum, maścią z Motherlove Polska, wietrzyłam, ale nic nie pomagało, bo karmiłam tak dużo i często, że nie miały kiedy się zregenerować.
Kilka razy przewijał się wokół mnie temat kapturków/nakładek/osłonek na brodawki sutkowe. Nie zajmowałam sobie tym głowy, bo sądziłam, że skoro Klemek nie toleruje żadnego smoczka, to na pewno nie zaakceptuje też nasadki na brodawkę. Wracam do pisania tego posta po niemal miesiącu i od niecałych dwóch tygodni używam nakładek z firmy Mam. To moim zdaniem najlepszy wynalazek wszechczasów! Uratował mnie niesamowicie i żałuję, że nie kupiłam go wcześniej. Zamawiałam kolejne i mam już aż 4 opakowania, bo jednak po każdym użyciu trzeba je myć i wyparzać. Korzystam wyłącznie z nich już 2 tygodnie, a sutki wyleczyły się hmmmm w 30%? Były tak strasznie bolące i w tak potwornym stanie, że nie wiem, jak ja to przetrwałam. Teraz karmienie to przyjemność! A moje obawy dotyczące silikonu były niepotrzebne. Za pierwszym razem tak się złożyło, że przystawiłam Klemka na mega głodzie, bo nie jadł aż 3 godziny. Więc z tego głodu było mu wszystko jedno, byle leciało mleczko. Chwycił od razu. Nawet kupiłam mu kilka dni później smoczek z firmy Mam, mając nadzieję, że też mu się spodoba, ale cóż, marzenie ściętej głowy ? Nadal żaden smoczek nie jest tak wspaniały jak moje piersi. Hue hue.
Podczas trzeciego kryzysu laktacyjnego, kiedy wydawało mi się, że dziecko nie dojada, że mam mało pokarmu (sama nie wiem, czemu mi się tak wydawało), postanowiłam rozkręcić laktację laktatorem. Drugim ważnym powodem była chęć odstawienia Klemka od ciumkania sutków, które były na maksa poranione. Przez półtora dnia co 2 godziny przez 40 minut wisiałam na laktatorze, żeby uciągnąć odpowiednie porcje. Ledwo udawało mi się ściągać takie ilości, żeby dziecko nie wołało o więcej. Wieczorem zjadł 110 ml, a miałam przygotowane dla niego 120. Nie chciał już dokończyć tej dziesiątki, wyrywał się, a nadal płakał. Nie był już głodny, a tak wrzeszczał, że podałam mu pierś… i w końcu przy niej zasnął. Więc mam czarno na białym, że moje dziecko po prostu potrzebuje mojej bliskości. Pierś to nie tylko jedzenie, to też uspokajacz, usypiacz i środek przeciwbólowy na brzuszek. Wracając do meritum: laktator mnie zdenerwował, więc wróciłam całkiem na pierś i po 3 dniach produkcja mleka tak wzrosła, że w całym mieszkaniu zostawiałam za sobą ślady. Cała podłoga się kleiła. Zwłaszcza w nocy miałam tyle pokarmu, że zalewałam dziecko, siebie, 3 pieluchy i pół łóżka. Koleżanka z forum poleciła mi “magiczną buteleczkę”, czyli ręczny laktator – buteleczkę, którą można przyssać do piersi i zbierać samoistnie wyciekające mleko. Ja zbierałam podczas jednego półgodzinnego karmienia nawet 90 ml… To były ogromne ilości marnotrawionego przez poprzednie dni pokarmu (bo wszystko spływało na pieluchy, około 5! dziennie). Dzięki tej buteleczce mogłam pokarm zamrozić i mam teraz zapas. Dlaczego o tym piszę? Bo zastanawiało mnie, czemu mój organizm myśli, że mam bliźniaki. Kiedy karmiłam z jednej piersi, z drugiej samoistnie leciało ciurkiem mleko. Wiem, że wiele kobiet tak ma, ale aż 90 ml?! To normalna porcja dla dwumiesięcznego dziecka. Z racji tego, że położna odbyła u nas już wszystkie wizyty, postanowiłam raz na tydzień sama ważyć dziecko naszą wagą łazienkową. No i okazało się (ponownie!), że Klemek nic nie przybrał przez tydzień. Więc doszłam do wniosku, że może ten wyciek z drugiej piersi to też pokarm przeznaczony dla niego. Więc skończyłam z “magiczną buteleczką” i ponownie chodzę całe doby w staniku i wkładkach laktacyjnych, żeby choć trochę zatamować ten samoistny wypływ, żeby to mleczko zostało w piersiach dla Klemka. Wkładki laktacyjne zmieniam 3-4 razy dziennie, tak szybko przeciekają. Klemek często ulewa, co świadczy o tym, że zjadł za dużo. Czasem jak kończy jeść, to w kapturku stoi mleko, czyli nadal jest go dużo.
Aha, zapomniałam wspomnieć, że laktację próbowałam rozkręcić Femaltikerem, herbatkami laktacyjnymi, Prenalenem z Rossmanna, a pomogło mi dopiero odstawienie tego wszystkiego w kąt i odrzucenie myśli, że to moja wina!!! Przestałam się przejmować różnymi poradami usłyszanymi z zewnątrz.
Klemek ma 2 miesiące, 1 tydzień i 5 dni i nadal nic się nie zmieniło w jego preferencjach. Chciałby cyckać mamę non stop. Przestałam spisywać częstotliwość karmień, nie patrzę na zegar. Karmię co godzinę, co półtorej, sama nie wiem. Ale nie rzadziej niż co 2 godziny. W dodatku od niedawna sama muszę mu wyciągać sutka z buzi, bo on sam z siebie nie kończy “jeść”! Śpi w trakcie i robi sobie ze mnie smoczka. Ale już mnie to nie frustruje tak jak wcześniej. Chyba odkąd przestała odwiedzać nas położna, przestałam widywać się z lekarkami i położnymi, odblokowałam głowę i nie przejmuję się różnymi opiniami z zewnątrz. Karmię jak mi pasuje, jak moje dziecko tego oczekuje, nie przejmuję się jego wagą (po prostu widzę, że rośnie), staram się wsłuchiwać w jego potrzeby, na maksa cieszyć się macierzyństwem i być dobrą mamą ❤
Moje biedne maleństwo nadal ma bóle brzuszka, mniejsze, większe, zdarzają się ataki kolek mimo że nadal nie jem nabiału, w dalszym ciągu codziennie przeraźliwie płacze. Czasem totalnie wysiadam. Wmawiam sobie, że zjadłam coś, co mu zaszkodziło. Ale zarazem mam nadzieję, że to tylko niedojrzały układ pokarmowy i wszelkie boleści odejdą w zapomnienie z końcem 3 miesiąca. Macierzyństwo jest trudniejsze niż myślałam. Najbardziej boli patrzenie na cierpiące dziecko – kiedy nie wiadomo, jak mu pomóc.
Dlaczego nie pójdę łatwą drogą i nie przejdę na mm? Po pierwsze dlatego, że nie mam pewności, że mu to pomoże na boleści brzuszkowe. Po drugie: przeczytałam wiele artykułów i moje zdanie jest takie, że daję mu z moim mlekiem to, co mogę najlepszego. Po trzecie: spełniam się w tym niesamowicie!!! Zajście w ciążę, poród naturalny i karmienie piersią były moim marzeniem, kiedy miałam depresję i nie czułam się kobietą. Dzięki temu wszystkiemu, co teraz realizuję, w końcu czuję się stuprocentową kobietą. Nie odbierz mnie źle proszę… Nie twierdzę, że ktoś postępując inaczej robi źle. Wszystkie kobiety i matki są cudowne i najlepsze dla swoich dzieci obojętnie, jak rodziły i jak karmią. To ich nie definiuje! Ja po prostu miałam takie marzenia. Tak, jak ktoś może marzyć o podróży do Indii lub locie balonem.
Jeśli dotrwałaś do końca, pozdrawiam Cię serdecznie ❤ Dziękuję za cierpliwość i zainteresowanie ?
❤?? najbardziej ucieszyły mnie wnioski końcowe. Czekam ma następny wpis z niecierpliwością ?
Początki karmienia piersią zawsze są trudne i to bez różnicy czy to pierwsze czy kolejne dziecko .
Mam 3 dzieci najmłodszych ma 4 tygodnie. Pierwsze 2 tygodnie karmienia były bardzo ciężkie. Bóle sutek,pekniete brodawki, za mało a czasami z duzo mleka. I te hormony w okresie połogu gdy czujesz ze nie dajesz rady ,ze failed 😢 jako mama. Ale to jest tylko w glowie. Teraz przed karmieniem staram sie wyciszyć ( nadal piersi i brodawki bola) ale Dylan łapie lepiej, oczywiście nie za pierszym razem lecz widze poprawę i jestem dumna ze mam możliwość karmić piersia i mimo
etapów bòlu wierzę ze wszysko jest możliwe jesli wierzysz w siebie i zaufasz intuicji.
Pozdrawiam