“Odwaga to panowanie nad strachem, a nie brak strachu.” Mark Twain
Szczerze mówiąc, to nie do końca pamiętam, co było pierwsze, jak natrafiłam na tę informację. Wydaje mi się, że dzięki filmikom Mamylamy, które oglądałam sobie dla relaksu. W jednym z odcinków kobieta opowiadała o swoim porodzie domowym. Chwyciło mnie to za serce. Zajęło cały mój umysł i zapragnęłam dowiedzieć się więcej. Szukałam kolejnych filmów, opowieści. Wiedziałam, że muszę spróbować. Wiedziałam też, że mój mąż się zmartwi, ale na pewno zaufa mi w tej kwestii i wesprze. Dokładnie tak się stało 🙂
Potem poszło już lawinowo – osteopatka, do której chętnie jeździłam w ciąży, poleciła mi położną Martynę. Refleksolożka, która masowała mi stopy, znała Martynę osobiście. Okazało się, że również i ja ją kojarzyłam, ona mnie także – sprzed 3 lat, kiedy przygotowywałam się do porodu pierwszego synka 🙂
Zadzwoniłam, zaprosiłam ją do nas. Stwierdziłam, że jest bardzo sympatyczna, bardzo się stara, jest empatyczna i rzeczowa. Nie poczułam z nią od razu “flow”, jak to czasem bywa, ale byłam z tego powodu wręcz zadowolona. Wiedziałam, że mamy zawrzeć umowę na wykonanie konkretnej usługi, a nie się zaprzyjaźnić. Sporo później okazało się, że los podesłał mi ogrom ciepła, bezpieczeństwa, spokoju, pomocy, zainteresowania w postaci Martyny i Ani. To, czego tak bardzo potrzebowałam, i czego mi brakło za pierwszym razem, w 2019 r.
Byłam również pewna, że w szpitalu absolutnie nie poczuję się tak komfortowo, jak w domu. Wiedziałam, że tam dopadnie mnie stres, smutek, tęsknota, obawa z powodu wytycznych dot. koronapaniki. Mimo, że ubezpieczyłam się nawet na takie prawdopobieństwo, by mieć spokojną głowę, to i tak wolałam tego uniknąć.
Termin miałam na 27.02.2022. Już pod koniec 2021 r. mój brat, interesujący się znakami zodiaku, numerologią, powiedział mi, że byłoby ciekawie, jakbym urodziła 22.02.2022, bo dziecko miałoby 6 tych samych cyfr na początku peselu. Ja jedynie skupiałam się na tym, aby nie rozpocząć akcji przed terminem ciąży donoszonej. Mogę sobie tylko wyobrazić, o ile trudniej zajmować się i opiekować wcześniakiem. Kiedy minął termin 6. lutego, tej bezpiecznej granicy, nabrałam już pełnego spokoju i czekałam cierpliwie, bez wykonywania czynności przyspieszających poród, jak za pierwszym razem (Klemensa urodziłam 10 dni przed terminem, malutkiego). Ale jednak w podświadomości czekałam na datę 17.02. i myślałam, że może znowu się zacznie półtora tygodnia przed.
Nie mówiłam o swoich planach praktycznie nikomu. Wiedziała garstka bliskich mi osób, którym bardzo ufałam, lub z którymi czuję to “flow” 😉 Przede wszystkim poprosiłam męża, żeby nie uprzedzał nikogo z rodziny, szczególnie mojej mamy. Pewnie brzmi strasznie, nadal mi łomocze serce, kiedy o tym myślę, ale mama jest jedną z najważniejszych osób w moim życiu, jednocześnie ma przeogromny wpływ na moje emocje, moją psychikę. To, co mówi, co robi, nawet sposób, w jaki patrzy, odbija się w moim zachowaniu, samopoczuciu. Tym razem miałam przeczucie, że nie będą to dobre emocje, że moją przeogromną radość z wyczekiwania na poród domowy, ochłodzi do takiego stopnia, w którym nie dam rady. Miałam przeczucie, że wtedy się to po prostu nie uda. Myślę, że każdy, kto ma bardzo bliskie, wręcz przyjacielskie, relacje z rodzicami, mnie zrozumie ❤
21.02.2022 w nocy/nad ranem zaczęłam czuć “coś”. Od dawna nie miałam problemów jelitowych, a ten ból właśnie przypominał skumulowane w jelitach gazy. Szybko przybrał na sile i już wiedziałam, że to TO. Wstałam, próbowałam je rozchodzić, wydychać. Wiedziałam, że to już poród, ale zarazem dziwiłam się, że nie boli AŻ TAK MOCNO. Miałam nadzieję, że to może kwestia mojego dobrego przygotowania, wielomiesięcznego. Ciążę rozpoczęłam od kilkutygodniowego kursu Mindfulness (a właściwie trening uważności wpłynął na mój spokój wewnętrzny tak bardzo, że w końcu, po miesiącach starań, udało mi się zajść w ciążę). Dwa razy w tygodniu chodziłam na jogę. Od drugiej połowy ciąży korzystałam raz w miesiącu z usług urofizjoterapeutki, raz w miesiącu z usług osteopatki, dwa razy w miesiącu bywałam na refleksologii stóp. Do tego oglądałam filmy Izabeli Dembińskiej, czytałam historie o błękitnych porodach, bloga Beaty Meinguer, ćwiczyłam oddech, słuchałam przez ostatnie tygodnie ciąży wybranych skrupulatnie afirmacji porodowych. Wszystko to wpływało na mój spokój, pewność siebie, przede wszystkim poszerzałam świadomość, swoją wiedzę o tym, co mnie czeka.
Wracając do bólu w porodzie – tej pierwszej doby skurcze okazały się oczywiście przepowiadające, ale były regularne, co 5 minut, o długości niecałej minuty. O 16:00 dałam położnej znać, że coś się dzieje, ale chyba fałszywy alarm, mimo to wolę ją uprzedzić. Ok. 21:00 napisałam, że przybrały na sile. Ona mi odpisała tak, jak się spodziewałam – że mam wziąć ciepły prysznic i postarać się odpocząć. Dodała jeszcze, że ona idzie spać i żeby dzwonić, kiedy będę jej potrzebowała. W pierwszej chwili przeraziła mnie ta wiadomość, ale w drugiej stwierdziłam, że dobrze robi. Bo przecież będę potrzebowała jej wypoczętej, pełnej energii. Po kąpieli skurcze nie ustały, męczyły mnie nadal. Zaczęłam się zastanawiać, czy urodzę 21 czy 22 lutego. Poprosiłam męża, żeby nadmuchał basen. Wiedziałam, że to już odpowiedni czas na to. No i klops, kolejna stresogenna sytuacja – nasze dwie pompki nie pasują do wlotu basenu… Muszę wspomnieć, że mój mąż bardzo, bardzo rzadko choruje, a akurat wtedy od dwóch tygodni męczył go ból gardła. Było mi przeogromnie żal biedaka… Pompował ten basen własnymi ustami przez ponad 2 godziny, aż mu kazałam odpuścić. Basen nabrał swoich kształtów, ale wiedziałam, że nie jest wystarczająco mocno napompowany, abym w nim siedziała i rodziła. Skurcze cały czas mnie męczyły, musiałam je wydychać, praktycznie cały czas chodziłam po mieszkaniu, by ukoić ból fizyczny. Ale nie rozkręcało się to w dobrą stronę, dlatego oboje poszliśmy około 1:00 próbować zasnąć. To była bardzo dobra decyzja. Nawet leżenie na boku sprawiało mi ból, skurcze wracały falami, ale między nimi rzeczywiście spałam i nabierałam mocy. Rano byłam jednocześnie wyczerpana fizycznie i silna psychicznie. Nastał magiczny dzień 22.02.2022 i wiedziałam, że byłoby cudnie, gdyby to nastąpiło do północy. Kiedy odprawiliśmy rano starszaka do żłobka, coś się zepsuło. Skurcze nagle ustały. Poczułam się z tym źle, w końcu już tyle wycierpiałam, a tu nagle cisza? Martyna do mnie zadzwoniła, zmotywowała mnie, więc zachowałam spokój w sercu, ale wspomogłam los. Rozłożyłam się wygodnie na kanapie w salonie, odpaliłam Netflixa, obejrzałam połowę filmu o Mikołajku (którego uwielbiałam czytać w dzieciństwie), pośmiałam się, i stwierdziłam, że przecież na mój poród najlepszą porą jest noc! Olśniło mnie! Zatem w ruch poszły rolety – wszystkie w dół. Mąż czekał na moje komendy, dlatego powiedziałam mu, że Martyna poleca nam “być w bliskości”, a potem przejść się na długi spacer. Zdążyliśmy wykonać to pierwsze, było cudownie i jak efektownie! Bo skurcze przybrały na sile. Od 12:00 potrzebowałam piłki, moich ukochanych afirmacji porodowych. Och, ból okropny, właśnie “ten”. W końcu ten! Ból największy w życiu, ale taki, którego tym razem się spodziewałam, który przybliżał mnie do dziecka, który dodawał otuchy zamiast mnie rozgniatać. Poprosiłam męża, by jeszcze dopompował basen i zaczął go napełniać wodą. Mieliśmy uzgodnione, że przed 16:00 on pójdzie po synka do żłobka, zaprowadzi go do znajomych (do jego ulubionego kolegi), w międzyczasie przyniesie obiad. Przyjęłam do wiadomości, ale przed 13:00 wiedziałam już, że o 16:00 nie będę w stanie zjeść. W zamrażarce czekały moje kochane mielone porodowe, więc kazałam je sobie podgrzać. Zjadłam ze smakiem pomieszanym z bólem, i nabrałam sił. Do tego oczywiście batony daktylowe, ulubione żelki Haribo. Już konkretnie dałam Martynie znać, że bardzo bym się cieszyła, jakby była u mnie o 16:00, bo i tak zostanę sama, a na pewno będę potrzebowała opieki. Te godziny sciorały mnie ogromnie, ale cierpliwie je znosiłam, wydychałam, buczałam, chodziłam, opierałam się na piłce, kręciłam biodrami. Robiłam, co mogłam, by przetrwać. W tym czasie dawałam Martynie znać, że odpadł mi czop śluzowy, że pojawiło się trochę krwi.
Zostałam sama na jakieś pół godziny. Martyna przyjechała chwilę po 16:00. Specjalnie podałam jej kod do domofonu, bo wiedziałam, że mogę nie być w stanie podejść do drzwi. Stety niestety do klatki weszła, ale przed drzwiami mieszkania (otwartego) stała i wstydziła się sama wejść 😂 Zajęło to chwilę, ale w końcu jej otworzyłam z uśmiechem. Prawie w ogóle się do siebie nie odezwałyśmy, bo poczułam, że muszę skorzystać z toalety. Z trudem, bo byłam już tak wymęczona i obolała. Ale z drugiej strony chciałam zrobić siku jak najszybciej, żeby zostać zbadaną. Nie mogłam się doczekać, chciałam wiedzieć, ile centymetrów mam rozwarcia, ile jeszcze bólu przede mną. Kiedy wróciłam do salonu, Martyna się już chyba rozgościła i była gotowa do działania.
Położyłam się do badania i czekałam, czekałam, miałam wrażenie, że trwa to wieczność. Poniżej nasz pamiętny dialog:
– Wiesz, ile jest?
– No ile?
– Spróbuj zgadnąć.
– Hmmm, więcej niż połowa? 6?
– (Mrugnęła oczami na tak i wyszeptała “więcej”).
– 8?
– Jakieś DZIEWIĘĆ I PÓŁ.
– Miałam nadzieję, że w okolicach ośmiu…
To jeden z najpiękniejszych momentów w moim życiu. Popłynęły mi łzy, płyną nawet teraz, kiedy to piszę.
Martyna zadzwoniła do Ani z Wrocławia, żeby ją ściągnąć na drugą fazę. Jestem bardzo wdzięczna, że Ani udało się zdążyć dojechać, nawet jeszcze przed fazą parcia. Z dwoma położnymi, w dodatku tak młodymi, sympatycznymi, czułam się zaopiekowana najlepiej na świecie!
Niestety od 9,5 cm do 10 cm nie szło tak szybko, jak się spodziewałam. Trwało to jeszcze ponad godzinę, ale nadal podchodziłam do tematu pełna nadziei i cierpliwości, z wyczekiwaniem najpiękniejszego. Martyna spytała, czy chcę wejść do basenu. Oczywiście chciałam, dlatego zdjęła koc, którym basen nakrył mój mąż. Ku mojemu zdziwieniu okazało się, że po tych kilku godzinach woda nadal była ciepła. Chwilę później Andrzej wrócił. Spytałam go o Klemka, czy ładnie zjadł obiad. Odpowiedział twierdząco. Dopiero kilka dni później wydało się, że skłamał. Chyba po raz pierwszy w życiu 😂 Kochanie, dziękuję, że to zrobiłeś 😊
W wodzie położna co jakiś czas badała tętno maluszka. Za każdym razem mnie za nie chwaliła, co dodawało mi niesamowitej otuchy! Kiedy dołączyła do nas Ania, Martyna poprosiła mnie o ponowne badanie rozwarcia. Znowu trwało wieczność, w dodatku ból z powodu leżenia na płasko był przeogromny. Dziewczyny komentowały, że druga faza nie nadchodzi dlatego, że mam dużo wód płodowych (potwierdzone przez lekarza na ostatnim usg) i dzieciątko pływa, nie potrafi się wstawić odpowiednio nisko główką. Nawet mimo tego, że Martyna dzielnie mi pomagała i przytrzymywała brzuch wiekokrotnie na skurczach w wodzie, próbowała pomóc maluszkowi się wstawić. Wracając do badania – wydarzyła się rzecz, na którą nie byłam gotowa, której nie przewidziałam, której się nie spodziewałam… I to była chyba najbardziej bolesna chwila w moim życiu. Z krzykiem z bezsilności. Martynko, dziękuję, że przebiłaś mi pęcherz owodniowy. Bez tego rzeczywiście trwałoby to wieki, mogłoby się wręcz nie udać w domu, jak sobie wymarzyłam.
Poczułam ból tak wielki, że nie jestem w stanie tego opisać. Ale potwierdzam, drogie kobiety, drodzy mężczyźni, o ile to czytacie – ból generuje się ze strachu, z niewiedzy, z nieprzygotowania. Chlusnęłam wodą, ogromną ilością (przynajmniej takie wrażenie odniosłam), z każdym moim płaczem i jękiem chlustała znowu. Położne biegały dookoła. Ja czułam, że dłużej tego nie zniosę i muszę się podnieść. Wmawiałam sama sobie, że mi starczy sił, że dam radę. Oczywiście, że dałam! Przeszłam z kanapy do basenu i jeszcze chwilę czułam, jak odpływają mi wody. I za chwilę w kolejce ustawił się On ❤ Miałam takie wyobrażenie z hipnoporodu, że nie będę parła, że pozwolę macicy działać samej, bo ona w końcu wykonuje 70% pracy. Ale i położne i moje serce mi proponowało – “przyj!”. Słuchałam wytycznych Ani i Martyny. Parłam, kiedy czułam, na skurczu, hałas był w moim odczuciu wielki! Krzyczałam, piszczałam i buczałam, przerywałam na delikatny, świadomy oddech, kiedy dziewczyny mnie o to prosiły. Sąsiadka, która mieszka 2 piętra nad nami, twierdzi, że “nic a nic” nie było słychać. Całe szczęście. Parcie, pieczenie, uczucie, że coś wielkiego ze mnie wychodzi, rozwiera mnie, ale zarazem nie słychać pękania skóry, jak za pierwszym razem. Byłam w pozycji werykalnej aż do połowy główki. Między skurczami kładłam się na boku, opierając głowę o bok basenu. Niesamowity, ciepły odpoczynek. Położne zaproponowały, żebym dotknęła główki, która ze mnie wychodzi. Nie chciałam, a za kilka sekund jednak chciałam. Owłosiona, śliska, ale milutka. Dziewczyny spytały, czy chcę przyjąć inną pozycję. Zmieniłam na boczną, Martyna dzielnie trzymała moją ciężką prawą nogę, a ja parłam. O 18:37 urodziłam synka, który przez te moje ciążowe jogi, medytacje i inne “dziwne rzeczy” był tak spokojny, że aż nie zapłakał od razu. Położne wyczekiwały na ten głośny oddech, pobudzały go, dlatego otrzymał w pierwszej minucie 8 punktów, w kolejnych już po 10.
Kilkanaście dni przed porodem pewna dobra dusza napisała mi, że jej się śniłam. Że urodziłam zdrowe dziecko i byłam bardzo szczęśliwa. Odpisałam jej, żeby trzymała kciuki, żeby poszło po mojej myśli. Napisała, żebym się nie martwiła, tylko jej uwierzyła, bo ona ma prorocze sny. Dziękuję, Kochana 🥰
Martynko, dziękuję Ci za Twój kojący głos, za Twoje masaże, za dolewanie ciepłej wody z taką cierpliwością. Aż mi było przykro, że musiałaś chodzić w tę i z powrotem jakieś 50 razy, a Ty nie powiedziałaś nic, nawet nie pokazałaś żadnej skrzywionej miny. Dziękuję za Twoje masaże, za podtrzymywanie mojego brzucha na skurczu (dodawałaś mi bólu, ale ulżyłaś go dziecku), za poczucie bezpieczeństwa, które mi zapewniłaś.
Aniu, dziękuję Ci za Twoją obecność, za Twój ciepły głos i za pozytywną osobowość, które znałam już wcześniej z Internetu. Po Twoim dołączeniu do nas nawet byłam w stanie chwilę żartować o wodzie gazowanej 😉 Dziękuję, że pokazałaś mi, że chcesz się o mnie zatroszczyć, że chciałaś mi zrobić jajecznicę po porodzie ❤ I że uspokoiłaś mnie, że z dzieckiem wszystko w porządku. W Twoich oczach widziałam wyczekiwanie na ten pierwszy płacz, lekką obawę, ale zarazem utwierdzanie mnie w przekonaniu, że mam się nie martwić, bo dziecko jest zdrowe.
Dziewczyny kochane, dziękuję Wam za podanie miski, kiedy potrzebowałam zwymiotować. Mój mózg nie odnotował, która z Was się tym zajęła.
Mężu mój kochany, dziękuję Ci za to, że o 16:10 zadzwoniłeś do Martyny, aby upewnić się, że do mnie dotarła. Nawet na odległość potrafisz się o mnie zatroszczyć. Dziękuję Ci za wszystko. Za to, że jesteś wymarzonym partnerem życiowym i najlepszym ojcem na świecie ❤❤❤
Dwie godziny kontaktu skóra do skóry sztachałam się oksytocyną, zapachem dzidziusia. Zaczął ku mojej uciesze ssać pierś. Tak pięknie, tak efektywnie, że nawet słyszałam przełykanie! W tym czasie do ucha dochodziły do mnie rozmowy, przede wszystkim dźwięki wylewania wody miska po misce, sprzątania, szykowania mi ciepłej kolacji. Do tej pory nie wiem, kto usmażył tę jajecznicę – Ania czy Andrzej 😂 Mam podejrzenie, że mój mąż, bo robi najlepszą 🤭🤭
A około 21:00 wróciło moje (już) duże, ukochane maleństwo ❤ Starszy brat z taką troską i delikatnością podszedł do młodszego.
I chyba na tym skończę, bo się już upłakałam tak, że ledwo widzę ekran.
Poród w domu, w komfortowym, bezpiecznym miejscu, bez ingerencji, bez medykalizacji, bez środków przeciwbólowych, bez wspomagaczy, bez nacięć i pęknięć. Piękny, piękny, piękny! Na maksa budujący! Jestem niesamowitą kobietą ❤ Kocham być Kobietą ❤❤❤
Ale jak ja się upłakałam.. Jej pięknie to wszystko opisałaś. Aż chce się rodzic, niestety w szpitalu nie jest tak fajnie. Choć ja miałam cudowną położną przez całą noc porodu była przy mnie do końca. Jesteś wspaniałą kobietą, mamą, żoną. Życzę Tobie jak i Twoim bliskim wspaniałych chwil. Zdrówka dla wszystkich.
Bardzo Ci dziękuję, Kochana! ❤
Wspaniałe! Łzy same cisną się do oczu dla czytającej, a Twoje emocje są dla mnie niewyobrażalne. Coś pięknego, tak bardzo Waszego! Gratulacje! Życzę zdrowia i szczęścia dla całej rodziny!
Kasiu brak mi słów 🥹 nie potrafię nawet słowami opisać tego co teraz czuję ! Twój poród wzruszył mnie na maxa. Poczułam się jakbym tam była i te emocje 🥹 Siła, która pokazałaś jako kobieta jest niewyobrażalna🥹♥️ Gratulacje, pozdrawiam😘