Kategoria: Macierzyństwo

  • Intuicja

    Intuicja

    Przez ostatnie dni kiepsko śpię.

    Parę tygodni temu widziałam na stronie '8 gwiazdek’ informację o wypadku samochodowym, w którym zginęli mama, tata i starszak (jadący przodem do kierunku jazdy), a najmniejsze dziecko (jadące tyłem) przeżyło.

    Kilka tygodni temu śniło mi się, że wyjechaliśmy gdzieś z Andrzejem i nie zdążyliśmy odebrać Klemcia ze żłobka. Bardzo się tym martwiłam.

    Moja mama wczoraj mi powiedziała, że bardzo się stęskniła za Klemciem. Bardziej niż zwykle i bardziej, niż za kimkolwiek innym.

    Dzisiaj obejrzałam relację Olgi Grech, w której powiedziała, że istnieje możliwość notarialnego spisania osób, które przejęłyby opiekę nad naszymi dziećmi po naszej śmierci. Warto rozważyć załatwienie takiej opcji.

    Na niedzielę zostaliśmy zaproszeni na 35-lecie małżeństwa mojego chrzestnego. Postanowiłam, że chciałabym przyjąć komunię w ich intencji, dlatego wyspowiadałam się dzisiaj.

    Bardzo mnie cieszy, że mam dobrą intuicję. Odkąd zostałam mamą, nabiera sił. Dobrze – bo ostrzega mnie przed pewnymi zachowaniami. Źle – bo chyba ostatnio zbyt mocno przeżywam pewne znaki.

    Już od kilku lat wiem (czuję), że moja śmierć będzie nagła. Nawet konkretnie wiem (czuję), że stanie się to w wypadku samochodowym.

    Jutro wybieramy się w ważną podróż. Ja, Andrzej i Stefanek. Zostawiamy Klemcia w żłobku i planujemy wrócić do Opola o 16:00, aby go odebrać. Zbyt wiele rzeczy składa mi się tu w całość… Tak wiele znaków mnie ostrzega. Mam jednak nadzieję, że tylko sobie wmawiam i przesadzam. Że to przypadek. Któż byłby tak szalony, aby zrezygnować z ważnej podróży, wyłącznie na podstawie złych przeczuć?

    Gdyby jednak miało mnie zabraknąć, proszę, abym to była tylko ja. Żeby Klemuś nie został sam. Uważam, że moja chorowita mama jest za słaba na zajmowanie się teraz trzylatkiem.

    Kocham Was mocno!

    Klemuniu kochany, kocham Cię mocno!

    Stefuniu słodki, kocham Cię mocno!

    Andrzeju mój najdroższy, kocham Cię mocno!

    Mami, kocham Cię mocno.

    Michał, kocham Cię mocno.

    Edit: nie usuwam tego wpisu, niech zostanie 🙂 Tamtego dnia wstałam rano i wiedziałam, że „to będzie dobry dzień”, jak w książeczkach „Jano i Wito”. Nadal mogę się cieszyć każdym kolejnym dniem mojego cudownego życia ❤️

  • Opis mojego drugiego porodu

    Opis mojego drugiego porodu

    „Odwaga to panowanie nad strachem, a nie brak strachu.” Mark Twain

    Szczerze mówiąc, to nie do końca pamiętam, co było pierwsze, jak natrafiłam na tę informację. Wydaje mi się, że dzięki filmikom Mamylamy, które oglądałam sobie dla relaksu. W jednym z odcinków kobieta opowiadała o swoim porodzie domowym. Chwyciło mnie to za serce. Zajęło cały mój umysł i zapragnęłam dowiedzieć się więcej. Szukałam kolejnych filmów, opowieści. Wiedziałam, że muszę spróbować. Wiedziałam też, że mój mąż się zmartwi, ale na pewno zaufa mi w tej kwestii i wesprze. Dokładnie tak się stało 🙂

    Potem poszło już lawinowo – osteopatka, do której chętnie jeździłam w ciąży, poleciła mi położną Martynę. Refleksolożka, która masowała mi stopy, znała Martynę osobiście. Okazało się, że również i ja ją kojarzyłam, ona mnie także – sprzed 3 lat, kiedy przygotowywałam się do porodu pierwszego synka 🙂

    Zadzwoniłam, zaprosiłam ją do nas. Stwierdziłam, że jest bardzo sympatyczna, bardzo się stara, jest empatyczna i rzeczowa. Nie poczułam z nią od razu „flow”, jak to czasem bywa, ale byłam z tego powodu wręcz zadowolona. Wiedziałam, że mamy zawrzeć umowę na wykonanie konkretnej usługi, a nie się zaprzyjaźnić. Sporo później okazało się, że los podesłał mi ogrom ciepła, bezpieczeństwa, spokoju, pomocy, zainteresowania w postaci Martyny i Ani. To, czego tak bardzo potrzebowałam, i czego mi brakło za pierwszym razem, w 2019 r.

    Byłam również pewna, że w szpitalu absolutnie nie poczuję się tak komfortowo, jak w domu. Wiedziałam, że tam dopadnie mnie stres, smutek, tęsknota, obawa z powodu wytycznych dot. koronapaniki. Mimo, że ubezpieczyłam się nawet na takie prawdopobieństwo, by mieć spokojną głowę, to i tak wolałam tego uniknąć.

    Termin miałam na 27.02.2022. Już pod koniec 2021 r. mój brat, interesujący się znakami zodiaku, numerologią, powiedział mi, że byłoby ciekawie, jakbym urodziła 22.02.2022, bo dziecko miałoby 6 tych samych cyfr na początku peselu. Ja jedynie skupiałam się na tym, aby nie rozpocząć akcji przed terminem ciąży donoszonej. Mogę sobie tylko wyobrazić, o ile trudniej zajmować się i opiekować wcześniakiem. Kiedy minął termin 6. lutego, tej bezpiecznej granicy, nabrałam już pełnego spokoju i czekałam cierpliwie, bez wykonywania czynności przyspieszających poród, jak za pierwszym razem (Klemensa urodziłam 10 dni przed terminem, malutkiego). Ale jednak w podświadomości czekałam na datę 17.02. i myślałam, że może znowu się zacznie półtora tygodnia przed.

    Nie mówiłam o swoich planach praktycznie nikomu. Wiedziała garstka bliskich mi osób, którym bardzo ufałam, lub z którymi czuję to „flow” 😉 Przede wszystkim poprosiłam męża, żeby nie uprzedzał nikogo z rodziny, szczególnie mojej mamy. Pewnie brzmi strasznie, nadal mi łomocze serce, kiedy o tym myślę, ale mama jest jedną z najważniejszych osób w moim życiu, jednocześnie ma przeogromny wpływ na moje emocje, moją psychikę. To, co mówi, co robi, nawet sposób, w jaki patrzy, odbija się w moim zachowaniu, samopoczuciu. Tym razem miałam przeczucie, że nie będą to dobre emocje, że moją przeogromną radość z wyczekiwania na poród domowy, ochłodzi do takiego stopnia, w którym nie dam rady. Miałam przeczucie, że wtedy się to po prostu nie uda. Myślę, że każdy, kto ma bardzo bliskie, wręcz przyjacielskie, relacje z rodzicami, mnie zrozumie ❤

    21.02.2022 w nocy/nad ranem zaczęłam czuć „coś”. Od dawna nie miałam problemów jelitowych, a ten ból właśnie przypominał skumulowane w jelitach gazy. Szybko przybrał na sile i już wiedziałam, że to TO. Wstałam, próbowałam je rozchodzić, wydychać. Wiedziałam, że to już poród, ale zarazem dziwiłam się, że nie boli AŻ TAK MOCNO. Miałam nadzieję, że to może kwestia mojego dobrego przygotowania, wielomiesięcznego. Ciążę rozpoczęłam od kilkutygodniowego kursu Mindfulness (a właściwie trening uważności wpłynął na mój spokój wewnętrzny tak bardzo, że w końcu, po miesiącach starań, udało mi się zajść w ciążę). Dwa razy w tygodniu chodziłam na jogę. Od drugiej połowy ciąży korzystałam raz w miesiącu z usług urofizjoterapeutki, raz w miesiącu z usług osteopatki, dwa razy w miesiącu bywałam na refleksologii stóp. Do tego oglądałam filmy Izabeli Dembińskiej, czytałam historie o błękitnych porodach, bloga Beaty Meinguer, ćwiczyłam oddech, słuchałam przez ostatnie tygodnie ciąży wybranych skrupulatnie afirmacji porodowych. Wszystko to wpływało na mój spokój, pewność siebie, przede wszystkim poszerzałam świadomość, swoją wiedzę o tym, co mnie czeka.

    Wracając do bólu w porodzie – tej pierwszej doby skurcze okazały się oczywiście przepowiadające, ale były regularne, co 5 minut, o długości niecałej minuty. O 16:00 dałam położnej znać, że coś się dzieje, ale chyba fałszywy alarm, mimo to wolę ją uprzedzić. Ok. 21:00 napisałam, że przybrały na sile. Ona mi odpisała tak, jak się spodziewałam – że mam wziąć ciepły prysznic i postarać się odpocząć. Dodała jeszcze, że ona idzie spać i żeby dzwonić, kiedy będę jej potrzebowała. W pierwszej chwili przeraziła mnie ta wiadomość, ale w drugiej stwierdziłam, że dobrze robi. Bo przecież będę potrzebowała jej wypoczętej, pełnej energii. Po kąpieli skurcze nie ustały, męczyły mnie nadal. Zaczęłam się zastanawiać, czy urodzę 21 czy 22 lutego. Poprosiłam męża, żeby nadmuchał basen. Wiedziałam, że to już odpowiedni czas na to. No i klops, kolejna stresogenna sytuacja – nasze dwie pompki nie pasują do wlotu basenu… Muszę wspomnieć, że mój mąż bardzo, bardzo rzadko choruje, a akurat wtedy od dwóch tygodni męczył go ból gardła. Było mi przeogromnie żal biedaka… Pompował ten basen własnymi ustami przez ponad 2 godziny, aż mu kazałam odpuścić. Basen nabrał swoich kształtów, ale wiedziałam, że nie jest wystarczająco mocno napompowany, abym w nim siedziała i rodziła. Skurcze cały czas mnie męczyły, musiałam je wydychać, praktycznie cały czas chodziłam po mieszkaniu, by ukoić ból fizyczny. Ale nie rozkręcało się to w dobrą stronę, dlatego oboje poszliśmy około 1:00 próbować zasnąć. To była bardzo dobra decyzja. Nawet leżenie na boku sprawiało mi ból, skurcze wracały falami, ale między nimi rzeczywiście spałam i nabierałam mocy. Rano byłam jednocześnie wyczerpana fizycznie i silna psychicznie. Nastał magiczny dzień 22.02.2022 i wiedziałam, że byłoby cudnie, gdyby to nastąpiło do północy. Kiedy odprawiliśmy rano starszaka do żłobka, coś się zepsuło. Skurcze nagle ustały. Poczułam się z tym źle, w końcu już tyle wycierpiałam, a tu nagle cisza? Martyna do mnie zadzwoniła, zmotywowała mnie, więc zachowałam spokój w sercu, ale wspomogłam los. Rozłożyłam się wygodnie na kanapie w salonie, odpaliłam Netflixa, obejrzałam połowę filmu o Mikołajku (którego uwielbiałam czytać w dzieciństwie), pośmiałam się, i stwierdziłam, że przecież na mój poród najlepszą porą jest noc! Olśniło mnie! Zatem w ruch poszły rolety – wszystkie w dół. Mąż czekał na moje komendy, dlatego powiedziałam mu, że Martyna poleca nam „być w bliskości”, a potem przejść się na długi spacer. Zdążyliśmy wykonać to pierwsze, było cudownie i jak efektownie! Bo skurcze przybrały na sile. Od 12:00 potrzebowałam piłki, moich ukochanych afirmacji porodowych. Och, ból okropny, właśnie „ten”. W końcu ten! Ból największy w życiu, ale taki, którego tym razem się spodziewałam, który przybliżał mnie do dziecka, który dodawał otuchy zamiast mnie rozgniatać. Poprosiłam męża, by jeszcze dopompował basen i zaczął go napełniać wodą. Mieliśmy uzgodnione, że przed 16:00 on pójdzie po synka do żłobka, zaprowadzi go do znajomych (do jego ulubionego kolegi), w międzyczasie przyniesie obiad. Przyjęłam do wiadomości, ale przed 13:00 wiedziałam już, że o 16:00 nie będę w stanie zjeść. W zamrażarce czekały moje kochane mielone porodowe, więc kazałam je sobie podgrzać. Zjadłam ze smakiem pomieszanym z bólem, i nabrałam sił. Do tego oczywiście batony daktylowe, ulubione żelki Haribo. Już konkretnie dałam Martynie znać, że bardzo bym się cieszyła, jakby była u mnie o 16:00, bo i tak zostanę sama, a na pewno będę potrzebowała opieki. Te godziny sciorały mnie ogromnie, ale cierpliwie je znosiłam, wydychałam, buczałam, chodziłam, opierałam się na piłce, kręciłam biodrami. Robiłam, co mogłam, by przetrwać. W tym czasie dawałam Martynie znać, że odpadł mi czop śluzowy, że pojawiło się trochę krwi.

    Zostałam sama na jakieś pół godziny. Martyna przyjechała chwilę po 16:00. Specjalnie podałam jej kod do domofonu, bo wiedziałam, że mogę nie być w stanie podejść do drzwi. Stety niestety do klatki weszła, ale przed drzwiami mieszkania (otwartego) stała i wstydziła się sama wejść 😂 Zajęło to chwilę, ale w końcu jej otworzyłam z uśmiechem. Prawie w ogóle się do siebie nie odezwałyśmy, bo poczułam, że muszę skorzystać z toalety. Z trudem, bo byłam już tak wymęczona i obolała. Ale z drugiej strony chciałam zrobić siku jak najszybciej, żeby zostać zbadaną. Nie mogłam się doczekać, chciałam wiedzieć, ile centymetrów mam rozwarcia, ile jeszcze bólu przede mną. Kiedy wróciłam do salonu, Martyna się już chyba rozgościła i była gotowa do działania.

    Położyłam się do badania i czekałam, czekałam, miałam wrażenie, że trwa to wieczność. Poniżej nasz pamiętny dialog:

    – Wiesz, ile jest?

    – No ile?

    – Spróbuj zgadnąć.

    – Hmmm, więcej niż połowa? 6?

    – (Mrugnęła oczami na tak i wyszeptała „więcej”).

    – 8?

    – Jakieś DZIEWIĘĆ I PÓŁ.

    – Miałam nadzieję, że w okolicach ośmiu…

    To jeden z najpiękniejszych momentów w moim życiu. Popłynęły mi łzy, płyną nawet teraz, kiedy to piszę.

    Martyna zadzwoniła do Ani z Wrocławia, żeby ją ściągnąć na drugą fazę. Jestem bardzo wdzięczna, że Ani udało się zdążyć dojechać, nawet jeszcze przed fazą parcia. Z dwoma położnymi, w dodatku tak młodymi, sympatycznymi, czułam się zaopiekowana najlepiej na świecie!

    Niestety od 9,5 cm do 10 cm nie szło tak szybko, jak się spodziewałam. Trwało to jeszcze ponad godzinę, ale nadal podchodziłam do tematu pełna nadziei i cierpliwości, z wyczekiwaniem najpiękniejszego. Martyna spytała, czy chcę wejść do basenu. Oczywiście chciałam, dlatego zdjęła koc, którym basen nakrył mój mąż. Ku mojemu zdziwieniu okazało się, że po tych kilku godzinach woda nadal była ciepła. Chwilę później Andrzej wrócił. Spytałam go o Klemka, czy ładnie zjadł obiad. Odpowiedział twierdząco. Dopiero kilka dni później wydało się, że skłamał. Chyba po raz pierwszy w życiu 😂 Kochanie, dziękuję, że to zrobiłeś 😊

    W wodzie położna co jakiś czas badała tętno maluszka. Za każdym razem mnie za nie chwaliła, co dodawało mi niesamowitej otuchy! Kiedy dołączyła do nas Ania, Martyna poprosiła mnie o ponowne badanie rozwarcia. Znowu trwało wieczność, w dodatku ból z powodu leżenia na płasko był przeogromny. Dziewczyny komentowały, że druga faza nie nadchodzi dlatego, że mam dużo wód płodowych (potwierdzone przez lekarza na ostatnim usg) i dzieciątko pływa, nie potrafi się wstawić odpowiednio nisko główką. Nawet mimo tego, że Martyna dzielnie mi pomagała i przytrzymywała brzuch wiekokrotnie na skurczach w wodzie, próbowała pomóc maluszkowi się wstawić. Wracając do badania – wydarzyła się rzecz, na którą nie byłam gotowa, której nie przewidziałam, której się nie spodziewałam… I to była chyba najbardziej bolesna chwila w moim życiu. Z krzykiem z bezsilności. Martynko, dziękuję, że przebiłaś mi pęcherz owodniowy. Bez tego rzeczywiście trwałoby to wieki, mogłoby się wręcz nie udać w domu, jak sobie wymarzyłam.

    Poczułam ból tak wielki, że nie jestem w stanie tego opisać. Ale potwierdzam, drogie kobiety, drodzy mężczyźni, o ile to czytacie – ból generuje się ze strachu, z niewiedzy, z nieprzygotowania. Chlusnęłam wodą, ogromną ilością (przynajmniej takie wrażenie odniosłam), z każdym moim płaczem i jękiem chlustała znowu. Położne biegały dookoła. Ja czułam, że dłużej tego nie zniosę i muszę się podnieść. Wmawiałam sama sobie, że mi starczy sił, że dam radę. Oczywiście, że dałam! Przeszłam z kanapy do basenu i jeszcze chwilę czułam, jak odpływają mi wody. I za chwilę w kolejce ustawił się On ❤ Miałam takie wyobrażenie z hipnoporodu, że nie będę parła, że pozwolę macicy działać samej, bo ona w końcu wykonuje 70% pracy. Ale i położne i moje serce mi proponowało – „przyj!”. Słuchałam wytycznych Ani i Martyny. Parłam, kiedy czułam, na skurczu, hałas był w moim odczuciu wielki! Krzyczałam, piszczałam i buczałam, przerywałam na delikatny, świadomy oddech, kiedy dziewczyny mnie o to prosiły. Sąsiadka, która mieszka 2 piętra nad nami, twierdzi, że „nic a nic” nie było słychać. Całe szczęście. Parcie, pieczenie, uczucie, że coś wielkiego ze mnie wychodzi, rozwiera mnie, ale zarazem nie słychać pękania skóry, jak za pierwszym razem. Byłam w pozycji werykalnej aż do połowy główki. Między skurczami kładłam się na boku, opierając głowę o bok basenu. Niesamowity, ciepły odpoczynek. Położne zaproponowały, żebym dotknęła główki, która ze mnie wychodzi. Nie chciałam, a za kilka sekund jednak chciałam. Owłosiona, śliska, ale milutka. Dziewczyny spytały, czy chcę przyjąć inną pozycję. Zmieniłam na boczną, Martyna dzielnie trzymała moją ciężką prawą nogę, a ja parłam. O 18:37 urodziłam synka, który przez te moje ciążowe jogi, medytacje i inne „dziwne rzeczy” był tak spokojny, że aż nie zapłakał od razu. Położne wyczekiwały na ten głośny oddech, pobudzały go, dlatego otrzymał w pierwszej minucie 8 punktów, w kolejnych już po 10.

    Kilkanaście dni przed porodem pewna dobra dusza napisała mi, że jej się śniłam. Że urodziłam zdrowe dziecko i byłam bardzo szczęśliwa. Odpisałam jej, żeby trzymała kciuki, żeby poszło po mojej myśli. Napisała, żebym się nie martwiła, tylko jej uwierzyła, bo ona ma prorocze sny. Dziękuję, Kochana 🥰

    Martynko, dziękuję Ci za Twój kojący głos, za Twoje masaże, za dolewanie ciepłej wody z taką cierpliwością. Aż mi było przykro, że musiałaś chodzić w tę i z powrotem jakieś 50 razy, a Ty nie powiedziałaś nic, nawet nie pokazałaś żadnej skrzywionej miny. Dziękuję za Twoje masaże, za podtrzymywanie mojego brzucha na skurczu (dodawałaś mi bólu, ale ulżyłaś go dziecku), za poczucie bezpieczeństwa, które mi zapewniłaś.

    Aniu, dziękuję Ci za Twoją obecność, za Twój ciepły głos i za pozytywną osobowość, które znałam już wcześniej z Internetu. Po Twoim dołączeniu do nas nawet byłam w stanie chwilę żartować o wodzie gazowanej 😉 Dziękuję, że pokazałaś mi, że chcesz się o mnie zatroszczyć, że chciałaś mi zrobić jajecznicę po porodzie ❤ I że uspokoiłaś mnie, że z dzieckiem wszystko w porządku. W Twoich oczach widziałam wyczekiwanie na ten pierwszy płacz, lekką obawę, ale zarazem utwierdzanie mnie w przekonaniu, że mam się nie martwić, bo dziecko jest zdrowe.

    Dziewczyny kochane, dziękuję Wam za podanie miski, kiedy potrzebowałam zwymiotować. Mój mózg nie odnotował, która z Was się tym zajęła.

    Mężu mój kochany, dziękuję Ci za to, że o 16:10 zadzwoniłeś do Martyny, aby upewnić się, że do mnie dotarła. Nawet na odległość potrafisz się o mnie zatroszczyć. Dziękuję Ci za wszystko. Za to, że jesteś wymarzonym partnerem życiowym i najlepszym ojcem na świecie ❤❤❤

    Dwie godziny kontaktu skóra do skóry sztachałam się oksytocyną, zapachem dzidziusia. Zaczął ku mojej uciesze ssać pierś. Tak pięknie, tak efektywnie, że nawet słyszałam przełykanie! W tym czasie do ucha dochodziły do mnie rozmowy, przede wszystkim dźwięki wylewania wody miska po misce, sprzątania, szykowania mi ciepłej kolacji. Do tej pory nie wiem, kto usmażył tę jajecznicę – Ania czy Andrzej 😂 Mam podejrzenie, że mój mąż, bo robi najlepszą 🤭🤭

    A około 21:00 wróciło moje (już) duże, ukochane maleństwo ❤ Starszy brat z taką troską i delikatnością podszedł do młodszego.

    I chyba na tym skończę, bo się już upłakałam tak, że ledwo widzę ekran.

    Poród w domu, w komfortowym, bezpiecznym miejscu, bez ingerencji, bez medykalizacji, bez środków przeciwbólowych, bez wspomagaczy, bez nacięć i pęknięć. Piękny, piękny, piękny! Na maksa budujący! Jestem niesamowitą kobietą ❤ Kocham być Kobietą ❤❤❤

  • Ciąża pozamaciczna

    Ciąża pozamaciczna

    Mogę Wam teraz opowiedzieć, jak to się stało, że zaczęłam szydełkować 🙂
    Zawsze bardzo podobały mi się rodzeństwa rok po roku. Kłótliwe, ale trzymające się razem. Oboje z mężem chcieliśmy mieć dzieci z jak najmniejszą różnicą wieku, dlatego dzięki temu, że urodziłam naturalnie, nie przerwaliśmy starań. Dosyć długo karmiłam piersią i moje jajniki były uśpione przez ponad rok. Tak szczerze mówiąc to nie robiłam sobie nadziei, że będziemy mieć więcej dzieci. Starałam się pogodzić z myślą, że będzie jedynak. Starałam się czerpać radość z każdej ulotnej chwili. Ale jednak coś poczułam… Było bardzo wcześnie, ale nietypowy objaw miałam identyczny jak za pierwszym razem, bardzo charakterystyczny. Zrobiłam test prawie dokładnie w ten sam dzień sierpnia, co 2 lata wcześniej. Kolejny prezent na rocznicę ślubu ❤

    Intuicja podpowiadała mi, że z tego nic nie będzie… Nie będzie dzieciaczka. Testy w kolejnych dniach nie ciemniały. Standardowo umówiłam się do lekarza po 2 tygodniach od wykonania pierwszego testu, chociaż nie miałam pojęcia, który to tydzień, bo poprzedni okres się nie pojawił (pierwsza była owulacja). Do lekarza byłam umówiona na czwartek, a we wtorek roniłam przez prawie cały dzień. Trzymałam tylko kciuki, żeby wszystko się samo oczyściło. Po raz pierwszy w życiu na sekundę chyba straciłam przytomność, czułam się fatalnie. Ale psychicznie zniosłam to bardzo w porządku, bo tego się spodziewałam. Chciałam poczekać te 2 dni do wizyty u lekarza, żeby na usg potwierdził, że jest „czysto”. W środę poczułam się już lepiej, ale niedługo potem złapał mnie ból podbrzusza. I już wtedy wiedziałam, że jest źle. Że prawdopodobnie to ciąża pozamaciczna. Udało mi się dostać do innej lekarki, która nic nie widziała w usg, przez chwilę miałam wrażenie, że mi nie wierzy, że byłam w ciąży. Spojrzała na mnie i zdała sobie sprawę, że nie zmyślam. Zareagowała szybko i to mi uratowało życie.

    W szpitalu okazało się, że akurat dyżur miał lekarz, do którego byłam pierwotnie umówiona na następny dzień. Co za przeznaczenie. Szybkie badanie, beta ponad 1000. W usg w macicy nic nie widać, za to w brzuchu krwotok. Byłam w dobrym nastroju, żartowałam z pielęgniarką, mimo że byłam słaba jak mucha. Totalnie nie zdawałam sobie sprawy z tego, w jak poważnym stanie jestem. Nawet nie byłam do końca świadoma, co się dzieje. Lekarz wykonał operację ratującą mi życie. Powiedział, że nocy bym nie przeżyła. Straciłam 1,5 litra krwi. Mam ranę na dole brzucha, identyczną jak po cesarskim cięciu. Mam jedno dziecko, a dwa różne porody za sobą. Jestem silna ❤

    Po operacji okres rekonwalescencji wynosił 2 pełne miesiące. Totalnie nie mam pojęcia, jak to się stało, ale drugiego dnia ni stąd ni zowąd w mojej głowie pojawił się pomysł: „będę robiła na drutach!”. Miałam ogrom wolnego czasu przed sobą, dziecko w żłobku, więc zabrałam się za robótki 😊 Tak poznałam szydełko i polubiłam je bardziej od drutów. Jestem Wam wdzięczna za każde wsparcie w realizowaniu mojej pasji ❤ Dodatkowo „odkopuję” moją starą pasję – miłość do pisania bloga 🥰 DZIĘKUJĘ!

  • Pół-odstawienie dziecka od piersi

    Pół-odstawienie dziecka od piersi

    Nie planowałam tego, wyszło dosyć spontanicznie. A dopiero co kupiłam 2 nowe cycniki do karmienia!

    Klemek od kilku tygodni w ciągu dnia jadł z piersi już tylko około 2 razy. Czasem 3, 4, kilka razy nawet zdarzyło się, że tylko 1 raz. Wystarczyło, żebym proponowała mu dużo różnych, smacznych rzeczy do jedzenia. „Normalnych” ??. Tak właściwie to tego cyca dawałam mu wyłącznie do drzemki, bo wiadomo, cycoholik inaczej nie zaśnie. Aż pewnego dnia okazało się, że powolne spacerowanie uspokaja, wycisza, i fajnie się zasypia w wózku. Raz, drugi, trzeci. Poszłam za ciosem, za potrzebami dziecka, i po prostu wykorzystałam ciepłe dni, wykorzystałam kwarantannę, wykorzystałam okazję. Dużą zasługę ma w tym mój mąż, który stał się pasjonatem obróbki drewna i sporo pracuje na tarasie ?. Dziecko pokochało taras, świeże powietrze, a nade wszystko „pomaganie” tacie ?. Także usypianie w wózku + odwracanie uwagi/myśli dziecka + pyszne jedzonko (pizze, kotlety z kurczaka) zaowocowały odstawieniem Klemka od piersi w godzinach 8:00-20:00.

    Szczerze? Pierwszego dnia byłam zszokowana, że jest to wykonalne. Drugiego dnia byłam dumna, że nadal się udaje. Trzeciego dnia poczułam głęboki smutek!!! Wiedziałam, że skoro minęły 3 dni to już się nie cofnę. Chyba że byłoby Klemkowi bardzo źle, płakałby i ewidentnie wskazywał na cyce. Ale on po prostu wymagał dużo więcej przytulania – i mojego i… taty! Co tatę niesamowicie ucieszyło.

    Czwartego dnia prawie się popłakałam. Miałam przed oczami wyobraźni tę słodką twarzyczkę, która patrzy na mnie z ustami w cycu, uśmiecha się zawadiacko. Już więcej tego nie zobaczę!!! ? Uświadomiłam sobie, że za szybko się to stało. Nie byłam gotowa. Ale Klemek widocznie tak, poza tym ja sobie muszę uświadomić, że to dla jego dobra i tyle. Dlaczego tak rozpaczam, skoro karmię w nocy (nadal 5-6 lub więcej razy) i nie zamierzam z tego rezygnować? A dlatego, że (w moim przypadku) jest różnica między karmieniem dziennym a nocnym. Wieczorem i w nocy karmię na leżąco. Nie widzę oczu, twarzyczki Klemcia. Nie widzę jego reakcji. W ciągu dnia karmiłam na poduszce do karmienia, na siedząco. W dodatku wypracowaliśmy sobie taki system, że jak Klemcio płakał, upominał się o stałą dawkę miłości (czyt. drzemka-time), to ja brałam w ręce poduchę, siadałam z nią na kanapie i wołałam synka, aby sam do mnie przyczworakował. I jego reakcja była najlepsza na świecie ???. Śmiech i płacz jednocześnie. No nie da się tego opisać. To tak piękne, zabawne i rozczulające zarazem ❤. Bardzo chciałam to nagrać – właściwie mąż powinien to nagrać z boku. Ale ciągle to przekładaliśmy w czasie, jakoś się nie składało. I trudno, muszę sobie ten obraz wyryć w pamięci. Tak samo obraz śmiejącego się Klemka z sutem w buzi. No najpiękniejszy buziak na świecie! ❤❤❤

    Właśnie minął dziewiąty dzień. Dzisiaj było pochmurno, wietrznie, nie wyszliśmy na spacer. Klemek nie zasnął ani w wózku jeżdżącym po korytarzu (tak, tym się ratowałam przedwczoraj w deszczowy dzień ??), ani na moich rękach. Płakał kilka razy, nie bardzo mu smakowała zupa. Chyba był głodny a ja zbyt wolno robiłam obiad ?‍♀️. Wczoraj zasnął po południu na półsiedząco wtulony w moje kolana. Bez cyca, bez usypiania na rękach. Co prawda zajęło mu to pół godziny (skakania po mnie na łóżku), ale byłam (znowu) zszokowana tym wydarzeniem.

    Dzisiaj znowu skakał po mnie na łóżku pół godziny, ale zasnął obok. Bez suta w buzi, bez dotykania mnie. Mam dorosłe, roczne dziecko ???.

    Co z piersiami? Nadal noszę wkładki laktacyjne i w dzień i w nocy. Przez pierwsze 2 dni piersi były twarde, nabrzmiałe. Trzeciego dnia bolały, a potem wszystko zeszło i całe dnie aż do wczoraj były miękkie. Klemek jest mistrzem w ściąganiu mleka z kamienistych piersi. Ja nie wiem, jak on to robi ?‍♀️. Kilka godzin bólu, a jemu wystracza minuta i cyc jak flak. Dzisiaj nagle znowu zrobiły mi się po południu bolące, twarde i grudowate. Dziewiątego dnia! Ale to pewnie dlatego, że Klemcio płakał z głodu, płakał bez spaceru, płakał, bo uderzył się w główkę. To jest niesamowite, jak piersi odczytują potrzeby dziecka. Ale cóż, wiedziałam, że skoro dobrnęliśmy do tego momentu, to się nie cofnę przecież. Delektuję się teraz przytulaniem ❤. Co prawda ręce i ramiona na tym cierpią, ale trudno. Noszę i kocham ❤❤❤.

    Okresu nadal brak.

  • 12 najprzyjemniejszych minut

    12 najprzyjemniejszych minut

    Moje dziecko od 4 miesięcy jest przecudowne! O wiele mniej płaczliwe, bardziej komunikatywne, niesamowicie radosne, lubiące zabawy i wybryki. Mam grzeczne, kochane, prześliczne dziecko ❤ Po tych pierwszych miesiącach gehenny teraz po stokroć wynagradza mi łzy, nerwy i setki nowych zmarszczek.

    Najbardziej uwielbiam jego uśmiech i oczy kiedy go rozśmieszam podczas karmienia piersią. Matka natura niesamowicie to sobie wymyśliła. Dziecko wygląda najśliczniej, kiedy patrzy się na nie z góry, z odległości dokładnie od oczu do piersi.

    Ostatnio Klemcio ma fazę na przytulanie. To najprzyjemniejsza rzecz, którą sobie mógł wybrać! Ma mamę idealnie do tego stworzoną ? Zresztą tata też to uwielbia, więc cóż się dziwić dziecku. Wczoraj z popołudniowej drzemki Klemek obudził się nie w sosie; czasem tak ma, że wydaje mu się, że 17:00 to początek nocy ?‍♀️ Odstawienie go na podłogę nie wchodziło w grę, na zabawę nie miał ochoty, więc zaczęłam go smyrać po policzku i szyjce. Odgiął główkę do tyłu i zanurzył się w tej przyjemności. W tle leciała muzyka Ghibli, co potęgowało uczucie relaksu. Pamiętam, że kiedy wyłączałam ekran tv, utwór miał 6 minut. Smyrałam i smyrałam i zatapiałam się w tej milutkiej, gładziutkiej buźce i szyjce. Byłam w szoku, że tak długo leży spokojny i z otwartymi oczami. Delektowałam się każdą sekundą. Aż nastał koniec. Z ciekawości sprawdziłam czas utworu. Osiemnasta minuta!!! Tak, to były jedne z najprzyjemniejszych 12 minut w moim życiu ?

  • Ważne artykuły nt. karmienia piersią

    Chyba mało która kobieta przeżyła aż tyle trudności w karmieniu piersią, co ja. A z drugiej strony wiem, że mało która matka nie miała totalnie żadnych problemów z tym związanych. Największym kłopotem są emocje – to, o czym myślimy, czym się martwimy, czym przejmujemy. Wpływ psychiki jest nieoceniony. I na przykład na moje nastawienie do karmienia wpływ miały otaczające mnie bliskie osoby, ale z racji tego, że nie posiadały merytorycznej wiedzy, szukałam jej sama. Te artykuły pomogły mi przetrwać trudny czas, wsparły i dodały otuchy, kiedy tego potrzebowałam.

    1. Ogólne problemy na początku drogi mlecznej, głównie „brak pokarmu” – https://mamy-mamom.pl/brak-pokarmu-w-piersiach-czy-to-mozliwe/
    2. Dieta eliminacyjna, czyli czy można pomóc cierpiącemu dziecku i skąd się biorą kolki – http://milkpower.pl/dieta-mamy-alergika/
    3. Nietolerancja laktozy – jeśli diety nie przyniosły rezultatów to co dalej? – https://babkizpiersiami.pl/legendarna-nietolerancja-laktozy-u-niemowlaka-czy-musisz-odstawic-swoje-dziecko-od-piersi/
    4. Hiperlaktacja – kiedy koleżanki zazdroszczą Ci, że masz tak dużo mleka, a Ty czujesz, że coś jest nie tak – https://www.pracowniawiezi.pl/karmienie-piersia-2/nadprodukcja-pokarmu-czyli-rwacy-strumien-mleka/
    5. Wirusy, czyli karmić czy nie karmić w chorobie oraz w obliczu epidemii – https://femaltiker.pl/karmienie-piersia/mamy-dlugo-karmiace-piersia-maja-wiecej-drogocennej-laktoferyny
  • Jak nie usypiać dziecka?

    Jak nie usypiać dziecka?

    Zanim zaszłam w ciążę, płeć dziecka była mi całkowicie obojętna, byle berbeć urodził się zdrowy. Zarówno synki jak i córeczki mają swoje uroki. Tak naprawdę chciałabym doświadczyć wszystkich tych wspaniałości ❤ Kiedy udało mi się zajść w ciążę, czułam, że będzie to chłopczyk. W sumie to zamarzyłam go sobie – marzyłam o „syneczku mamusi”. No i mam. Nie sądziłam, że trafi mi się aż taki egzemplarz ?

    Jak wyglądają nasze wieczory? Bywa różnie, ale zwykle jest podobnie:

    Około 20:00 usypiam Klemka. Cyc w buzię, jedna moja ręka na jego plecach, druga w jego rączce. Taki system sam wypracował. Im większą powierzchnię jego ciała obejmuję, tym jest spokojniejszy. Kiedy próbuję przesunąć siebie / wyrwać z uścisku swoją rękę, natychmiast zachowuje się jak robaczek przewrócony na plecki. Kojarzycie motyw? Ruszają tak zabawnie wszystkimi kończynami. Obecnie jeśli chcę się wyswobodzić, robię to odrywając po kolei delikatnie po jednym palcu i jako tako działa. Czasem usypianie trwa pół godziny, rekord to półtorej (dopóki nie zaśnie twardo). Praktycznie cały ten czas oczywiście mamle w buzi sutka. Od niedawna w tym pierwszym etapie nie mogę nawet korzystać z telefonu, bo mimo zamkniętych oczu odczuwa delikatne światło i się rozbudza i chce chwytać aparat. Tak więc leżę sobie w ciemności i czekam aż zaśnie. Kiedy w końcu czuję, że mogę spróbować wyjść, zachowuję się jak na placu z minami – jak najciszej, jak najdelikatniej się odwracam, staram się omijać kołdrę i wyciągam lewe kolano, stopę, prawe kolano, prawą stopę. Uff, następnie kapcie, potem trudna sprawa – otwieranie drzwi. Najgorzej jeśli skrzypną ? Kiedy po 10 minutach batalii uda mi się dotrzeć do salonu, nie wiem, czy mam dla siebie 10 minut czy 20 czy godzinę, więc pędem robię kolację, jem w trakcie, czasem nawet uda mi się odpalić tv. Zdarzają się dni, kiedy mąż wyjdzie ze swojej nory i włączy odcinek serialu – ten sam od 3 dni. Upływa 5 minut, 15 i słychać płacz. Wracam do sypialni, otwieram cyca, wsadzam mu do buzi i heja ten sam scenariusz – jedna ręka trzyma plecki, druga w dłoni Klemcia. Teraz jest łatwiej. Jest tylko lekko przebudzony, więc 5-10 minut cycania i puszcza. Więc ja znowu palec po palcu odrywam je od powierzchni małego ciałka, czasem gdy zrobię to za szybko, włącza mu się motyw żuczka na plecach, więc kolejne 5 minut przytulam go mocniej. Teraz już mogę obczaić fejsika albo zagrać w Sudoku. Oki, no to kolejna próba, pole minowe, jak najdelikatniej wychodzę. Mąż wrócił do swojej nory, więc włączam badziewia w tv, czasem zjem kolejną kolację (pochłaniam ogromne ilości jedzenia). Po 5 minutach mąż wraca ucieszony, że udało mi się przyjść, włącza po raz pięćdziesiąty ten sam odcinek i co słychać?… płacz ? Tu już zegar pokazuje okolice godziny 22-23, więc zwykle się poddaję i już nie wychodzę z łóżka tylko obczajam fejsa i gram w Sudoku dopóki sama nie usnę. No oczywiście w dziwnej pozycji – z jednym łokciem wysuniętym na bok, bo przecież dziecię musi mieć dostęp do suta.

    W trakcie nocy przebudza się jeszcze jakieś 7 razy (czasem jest to pierdyliard razy, zwłaszcza kiedy idą zęby). Ale jedno się w ogóle nie zmienia. Musi czuć moje ciało. Nogi zakłada na moje nogi. Rączkami chwyta moją koszulkę. Kiedy próbuję się ułożyć wygodniej – znacie to już – żuczek na pleckach. Ostatnio doszło do tego, że nawet nie mogę w środku nocy wyjść się napić lub zrobić siku. Jeden raz już nie mogłam wytrzymać z pragnienia i wybiegłam do kuchni po wodę. Nie było mnie z 10 sekund a płacz słyszało chyba pół bloku. Dlatego teraz albo budzę męża, żeby mi przyniósł szklankę wody albo biorę tego ciężkiego dziecia i heja z nim do kuchni o 4:40.

    Ktoś by skomentował, że sama sobie jestem winna, bo przyzwyczaiłam do cyca, a zwłaszcza do spania przy cycu. Odsyłam hejtera do moich poprzednich wpisów. W skrócie – przez 5 miesięcy to był jedyny (prawie) niezawodny sposób na ukojenie płaczu mojego Klemka. Teraz się tym cieszę i sprawia mi to wiele radości. To wyłącznie nasza sprawa ?

  • Kosmetyki bezpieczne w trakcie ciąży oraz karmienia piersią

    Przy okazji innych zakupów, otrzymałam darmowe próbki kosmetyków Mokosh. Oczy mi się zaświeciły, na twarzy pojawił się uśmiech i palce z radością odpakowały serum. Wysmarowałam buzię i zaciekawiona tym luksusowym kosmetykiem, wpisałam nazwę w wyszukiwarkę. 2 minuty później w nerwach zmywałam twarz wodą z mydłem… Bardzo szybko dotarłam do informacji, że tego serum nie powinno się stosować w ciąży oraz w okresie karmienia piersią. Do tej pory próbki czekają na „inne czasy”. Aż mi szkoda, bo byłam zachwycona zapachem i konsystencją. Pomyślałam sobie przy okazji, że skoro na opakowaniu (próbki) nie było takiej informacji, to ile jest kosmetyków, w których przyszłe i obecne mamy nie powinny się babrać?! Olaboga.

    Postanowiłam zatem zrobić rozeznanie i rozesłałam zapytanie do producentów naturalnych kosmetyków. Oto moja treść:

    Dzień dobry! Czy Państwa kosmetyki są bezpieczne dla kobiet w ciąży i karmiących piersią? Jeśli nie wszystkie, to bardzo proszę o rozpiskę, które są a które nie są bezpieczne. Pozdrawiam, Katarzyna P.

    Odpowiedź Pat&Rub (Kinga Rusin):

    „Szanowna Pani,

    tak, nasze kosmetyki są bezpieczne dla kobiet w ciąży i karmiących piersią. Proponujemy zacząć od naszego w 100% naturalnego płynu micelarnego (jeśli skóra jest wrażliwa, proszę wybrać wersję SENSITIVE), który nie ma alkoholu, tyko wody wyciśnięte z roślin – oczyszcza, działa przeciwbakteryjnie, reguluje wydzielanie sebum i przygotowuje skórę na lepsze przyjęcie substancji aktywnych zawartych w ekoampułkach i kremach. Po przemyciu twarzy płynem micelarnym nakładamy kilka kropli Ekoampułki 2, która mocno regeneruje skórę, wzmacnia włókna kolagenowe oraz ścianki naczyń krwionośnych, a przy okazji łagodzi zaczerwienienia.

    Na Ekoampułkę 2 należy jeszcze nałożyć nasz superaktywny Krem na dzień z Linii Face. Na noc, na Ekoampułkę 2, polecamy Krem na noc z Linii Face. W zimie rekomendujemy zamianę kremu nocnego z dziennym i odwrotnie. Pod oczy na początek można wypróbować nasz Krem pod oczy z Linii Face. Można też wzmocnić jego działanie nakładając wcześniej po kropli Ekoampułki 4 (serum pod oczy).

    Dobrego dnia,
    Zespół Pat&Rub”

    Odpowiedź Miya:

    „Katarzyno,

    Nasze kremy nie były testowane dermatologicznie przez kobiety w ciąży, jednak wiele z naszych klientek używało całej gamy w trakcie jej trwania. Nasze kosmetyki są naturalne i nie zawierają szkodliwych składników. Musisz jednak pamiętać, że skóra, podczas ciąży, zmienia się i różnie reaguje na wiele substancji. Najlepiej będzie, jeśli najpierw przetestujesz wybrane produkty na kawałku skóry i będziesz obserwować czy nic się na niej nie zaczyna dziać.

    Peelingi były testowane pod kontrolą ginekologa – mamy potwierdzenie, że może być stosowany przez kobiety w ciąży. 

    Balsam – właśnie teraz dodatkowo testujemy go pod tym kątem. Czekamy na finalne wyniki – ale wszystko wskazuje na to, że również będziemy mieć potwierdzenie, że może być stosowany przez kobiety w ciąży. Wiemy też, że nasze klientki po zapoznaniu się ze składem stosują go nawet na ciążowy brzuszek 🙂
    Pozdrawiam,Anastazja Malicka 

    Miya Cosmetics”

    Odpowiedź Skin 79:

    „Dzień dobry,

    Firma Skin79 nie przeprowadziła badań na grupie kobiet w ciąży.

    Pozdrawiam”

    Wymijająco…

    Odpowiedź od Resibo:

    „Dzień dobry Pani Kasiu,

    Wszystkie nasze kosmetyki są w pełni bezpieczne dla kobiet w ciąży, od początku do końca. 🙂 Nasza Ewelina bardzo o to dba, sama tworzyła, testowała i używała Resibo w czasie ciąży i karmienia piersią, więc jest to dla niej bardzo istotny temat. Jeśli jeszcze nie dotarła Pani do tego artykułu na naszym blogu, to podsyłam Pani link: http://blog.resibo.pl/bezpieczne-dla-kobiet-w-ciazy/.

    Pozdrawiam serdecznie,

    Dominika”

    Odpowiedź Sylveco:

    „Dzień dobry,

    Nasze kosmetyki są to dermokosmetyki całkowicie bezpieczne do stosowania. Zawierają ekstrakty z polskich roślin zielarskich o właściwościach leczniczych , naturalne oleje, masła i olejki eteryczne. Nie zawierają sztucznych barwników ani substancji zapachowych jak też nie zawierają konserwantów, które są najczęściej przyczyną powstawania uczuleń. Kosmetyki nasze nie są produkowane z ropy naftowej i jej pochodnych, nie zawierają olejów silikonowych ani też glikoli jak też zbędnych obciążających skórę substancji stabilizujących i obciążających, składników genetycznie modyfikowanych. Nie są też testowane na zwierzętach . Kosmetyki nasze są bardzo wydajne w stosowaniu, bardzo szybko się wchłaniają i wspaniale pielęgnują skórę pomagając jej w naturalny sposób odzyskać swoją równowagę nie naruszając płaszcza ochronnego skóry tj. bariery wodno-lipidowej skóry. Z powodzeniem można stosować nasze dermokosmetyki w okresie ciąży.

    Polecane produkty może Pani znaleźć na naszej stronie internetowej wchodząc w zakładkę MAMA/DZIEKO.

    Z poważaniem
    Dział Obsługi Klienta SYLVECO”

    Odpowiedź od Make Me Bio:

    „Witam serdecznie,

    Bardzo dziękujemy za wiadomość.

    Kosmetyki są bezpieczne zarówno dla kobiet w ciąży jak i karmiących piersią.

    Jednak nie oznacza to, że nie jest Pani uczulona na któryś ze składników w nich zawartych.

    Dlatego sugerujemy konsultację składów z lekarzem prowadzącym.

    Pozdrawiam,

    Magdalena Remboch

    Odpowiedź Mokosh, czyli mail, którego najbardziej wyczekiwałam:

    „Dzień dobry,

    dziękujemy za zainteresowanie naszą marką oraz za czas poświęcony na napisanie do nas wiadomości.

    Wszystkie olejki eteryczne i produkty zawierające w składzie olejki eteryczne (Ujędrniający eliksir do ciała pomarańcza, Peeling kawa, Ujędrniające serum do twarzy pomarańcza) – nie mogą być stosowane przez kobiety w ciąży i karmiące piersią.

    Olej jojoba, olej arganowy, lanolina – są przebadane i bezpieczne do stosowania przez kobiety w ciąży i karmiące piersią
    Pozostałe oleje – nie mamy dla nich stricte badań pod kątem hipoalergiczności, zdroworozsądkowo jednak nie powinny stanowić zagrożenia dla kobiet w ciąży, ponieważ są to w 100% czyste, wytłaczane na zimno oleje, decyzja jednak leży po stronie Klientki.

    Wypełniający krem do biustu nie powinien być stosowany przez kobiety karmiące piersią przez obecność naturalnych składników ( ekstraktów botanicznych) nadających mu zapach.

    Wszystkie pozostałe produkty zarówno jedno- jak i wieloskładnikowe – z naszej wiedzy nie zawierają składników, które mogłyby być niebezpieczne dla kobiet w ciąży i karmiących piersią lub takich, które są bezwzględnie zakazane  do stosowania przez tę grupę. Decyzję jednak zawsze zostawiamy Klientce oraz zalecamy skontaktowanie się z lekarzem ginekologiem.

    W razie dodatkowych pytań zapraszam do kontaktu.

    Pozdrawiam serdecznie,
    Klaudia Rydel”

    Wygląda na to, że akurat trafiłam z tą próbką najgorzej, jak przypadkiem mogło wypaść. Prawie wszystkie pozostałe kosmetyki byłyby okej.

    Odpowiedź od Only bio:

    „Dzień dobry,

    Nasze kosmetyki są w prawie 100% naturalne a co za tym idzie łagodne, dlatego są bezpieczne dla skóry nawet w tak szczególnym okresie jakim jest ciąża 🙂

    Składy naszych kosmetyków są dostępne na stronie internetowej https://onlybioonlyeco.com, można więc sprawdzić czy przypadkiem nie jest Pani uczulona na któryś z nich.

    W razie większych wątpliwości, zawsze polecam skonsultować się z lekarzem prowadzącym.

    Pozdrawiam,

    Małgorzata Wobalis”

    Odpowiedź Nutridome:

    „Witaj Katarzyno,dziękujemy za przesłanie zapytania. NUTRIDOME to marka, która posiada szeroki wachlarz produktów. Nasze produkty stworzone zostały z myślą o najbardziej wymagających klientach, stosujemy składniki naturalne i korzystamy z nowoczesnych technologii. Każdy produkt opisany jest dokładnie na naszej stronie internetowej i jesli masz wątpliwości co do bezpieczeństwa stosowania, warto zawsze w pierwszej kolejności upewnić sie u swojego lekarza, jakie jest jego zdanie. PozdrawiamyZespół NUTRIDOME”

    Odpowiedź Alkemie:

    „Dzień dobry Pani Katarzyno,

    bardzo dziękujemy za przesłaną wiadomość.
    Pragnę poinformować, że nasze produkty są bezpieczne dla kobiet w ciąży. Należy jednak pamiętać, że ciąża to czas zmian hormonalnych i nasza skóra może różnie reagować na wiele składników, które do tej pory były przez nią akceptowane. Cera w okresie ciąży może być bardziej wrażliwa czy silniej reagować na niektóre komponenty. Dlatego zalecamy, by przez cały okres ciąży bacznie ją obserwować. Zalecamy również wykonanie próby uczuleniowej, poprzez naniesienie produktu najpierw na niewielki fragment twarzy.

    W przypadku dodatkowych pytań proszę o kontakt.

    Pozdrawiam serdecznie
    Sandra Makowska”

    Odpowiedź sklepu Orientana:

    „Szanowna Pani Katarzyno,

    Tak, nasze kosmetyki można używać w ciąży. Kosmetyki Orientana są kosmetykami naturalnymi, w których kompozycje składników zostały zabezpieczone przed rozwojem drobnoustrojów czy pleśni delikatnymi konserwantami, które są dopuszczone do stosowania w produktach naturalnych. Jednak należy mieć na uwadze, że ciąża to czas zmian hormonalnych i możemy zupełnie inaczej reagować na wiele składników niż było dotychczas. Skóra w okresie ciąży może być bardziej wrażliwa czy silniej reagować na niektóre komponenty. Dlatego przez cały okres ciąży należy bacznie obserwować swoją skórę. Może się również zdarzyć, że niektóre zapachy będzie Pani bardzo lubiła a inne będą przeszkadzały. Dlatego sugeruję poproszenie w sklepie o próbkę lub tester kosmetyku, jakiego będzie Pani chciała użyć.

    Odsyłam Panią również do naszego bloga gdzie znajduje się wpis o tym jaki wpływ na kobiety w ciąży mają produkty marki Orientana https://www.orientana.pl/czy-kosmetyki-orientana-sa-bezpieczne-dla-kobiet-w-ciazy/

    Możemy zapewnić, że Orientana to marka kosmetyków naturalnych, w których do minimum ograniczyliśmy zastosowanie chemicznych dodatków i do tej pory mieliśmy wyłącznie pozytywne opinie od Pań spodziewających się dziecka jak również od Młodych Mam 🙂

    Pozdrawiam serdecznie,

    Aneta Dalbiak”

  • Moje trudności w karmieniu piersią – cz. 2.

    Moje trudności w karmieniu piersią – cz. 2.

    Nawet nie sądziłam, że minęło aż tyle czasu… Dopiero od niedawna mogę powiedzieć, że jest już wszystko ok, że jest lepiej. Ale laktację mam nadal nieustabilizowaną. Wkładki laktacyjne zmieniam na dzień oraz na noc. Okresu nadal brak. Klemek przedwczoraj skończył pół roku!!!

    Przez kapturki karmiłam przez około 2 miesiące. Wyczytałam, że osłonki mogą zaburzać umiejętność ssania, że mogą powodować wady zgryzu itp. i jakoś z dnia na dzień stwierdziłam, że spróbuję. Warto wspomnieć, że niedługo wcześniej zauważyłam, że sutki w końcu zagoiły się całkowicie. To straszne, że były w tak fatalnym stanie, że leczyły się aż 2 miesiące. Kapturki odstawiłam z dnia na dzień, bez specjalnego cudowania typu odcinanie ich po kawałku. Klemek za pierwszym razem trochę się zdziwił, ale szybko odnalazł się z powrotem w cycowaniu „czystego” sutka. Dzień po wyrzuceniu kapturków w kąt czułam delikatne pieczenie i pojawił się bąbel na jednym z sutków. Olałam to i po 2 dniach kłopot sam się wchłonął. Osłonki nosiłam ze sobą wszędzie jeszcze przez kilka tygodni, potem odstawiłam je w głąb szafy 😉

    Dietę bez nabiału kontynuowałam dosyć długo, aż pewnego dnia zaczął mnie boleć ząb. Nieszczęsna szóstka. Całe życie miałam problem z zębami. Większość leczona, kilka kanałowo, jedna szóstka już dawno wyrwana, mam jedną koronkę. Ech. Oczywiście ta nieszczęsna szóstka okazała się przeznaczona do leczenia kanałowego. Co ciekawe, na wizytę czekałam 2 tygodnie, a JEDEN DZIEŃ przed wizytą ząb ten mi się ułamał… Nie mógł idiota poczekać. No ale cóż, leczenie rozpoczęłam. Wiedziałam, że osłabione zęby to wina niedoboru wapnia z racji diety. Kilka dni później poczułam, że bolą mnie DWA KOLEJNE ZĘBY jednocześnie. To już było zbyt wiele na moje nerwy. Tak się wkurzyłam, że stwierdziłam, że albo zdrowie moje albo dziecka. Odstawiam go od piersi całkowicie. Dziecko musi mieć mamę sprawną, zdrową. Przepłakałam całą noc, karmiąc go „po raz ostatni”. Nawet zrobiłam sobie pamiątkowe zdjęcie, na którym byłam zapłakana. Tyle walki o to karmienie, a przez taki powód miałam zrezygnować? Postanowiłam spróbować po raz ostatni. Rzuciłam w kąt wszystkie kropelki na ból brzucha, zajadałam ogromne ilości nabiału, jakbym przez tydzień miała sobie zrekompensować jego 3-miesięczne niejedzenie. I stała się rzecz cudowna <3 Klemkowi nic nie wyskoczyło na buzi (a wcześniej 2 razy próbowałam wracać do nabiału po 3 tygodniach niejedzenia go i zawsze krostki na buzi wracały), bóle brzuszka osłabły, nagle zrobił się weselszy. Z perspektywy czasu uważam, że moje podejście, moje wyluzowanie i radość tak na niego wpłynęły. Potwierdza się kolejny raz to, co zasłyszałam – dziecko jest połączone z mamą niewidzialną pępowiną. Jedno źródło podaje, że rok, drugie, że nawet 7 lat. Patrząc na moją mamę to wydaje mi się, że całe życie 🙂 Bo doskonale odgaduję jej emocje i przeżywam różne sprawy razem z nią.

    Kolejna, mam nadzieję że ostatnia, przeszkoda w moim karmieniu piersią, pojawiła się, kiedy stawiliśmy się z Klemciem na kwalifikacji do szczepienia. Lekarka zauważyła, że dziecko ma bardzo suchą skórę. Fakt, martwiło mnie to od jakiegoś czasu i próbowałam na różne sposoby to zwalczyć, a przede wszystkim dociec, co było winowajcą. Klemek miał to (chyba) prawie od urodzenia. Miałam pewne podejrzenie, że to od używanych ubranek. Dłuuugi czas później się potwierdziło… W każdym razie lekarka ze względu na te czerwone plamy i miejscami wręcz odchodzący naskórek (delikatne ranki), odroczyła szczepienie o tydzień, nakazując mi… dietę ??? Poleciła odstawić nabiał, gluten, cytrusy, jaja, orzechy, nie pamiętam, co jeszcze. 90% mojej codziennej diety. Najpierw zachciało mi się śmiać, bo wiedziałam, że nabiał na pewno nie jest temu winien. Kiedy go nie jadłam, skóra była w takim samym stanie. Potem pomyślałam, że przecież to pediatra, musiała widzieć podobne przypadki, przecież lekarzom się ufa. Ale tutaj kolejny raz na pomoc wkroczyły mi koleżanki z forum. Poirytowane na maksa shejtowały pediatrę, że ego ją przerasta, że przecież nie jest ani alergologiem ani dietetykiem. Spośród wielu poleconych kosmetyków i domowych sposobów wybrałam najpierw kąpiele w krochmalu (mące ziemniaczanej). Cztery takie kąpiele nie pomogły totalnie nic. Następnie kupiłam żel kojący do kąpieli i mleczko Adrema Exomega i to był strzał w dziesiątkę! Już po 2 użyciach skóra była mięciutka i widocznie wygojona. Chciało mi się śmiać a zarazem byłam na maksa wkurzona na pediatrę. Nie pytajcie, jak wyglądała kolejna wizyta u niej… Zastanawiałam się, co jej powiedzieć, a w końcu delikatnie oznajmiłam: „Chciałam najpierw wypróbować inne sposoby i okazało się, że już po 2 kąpielach w emoliencie skóra się wyleczyła, więc zrezygnowałam z diety”. Jej minę nadal widzę w myślach. Byłaby cudownie memowa. Przez chwilę próbowaliśmy znowu starych żeli dla dzieci, czyli Sylveco i Babydream, ale skóra szybko robiła się szorstka, więc cały czas stosujemy Adermę.

    Minęło pół roku, zaczęliśmy rozszerzać dietę, karmienie jest bezproblemowe, cudowne, sprawia mi niesamowicie dużo radości. Klemek je w ciągu dnia co 2-2,5-3 godziny, a w nocy prawdopodobnie tak samo. Jestem o wiele zdrowsza, kiedy tego nie kontroluję, nie patrzę na zegarek. Przyzwyczaiłam się do pobudek 3-4-5-6 razy w nocy. Śpimy razem, bo inaczej to by się mijało z celem 🙂 A tak – nie jestem sfrustrowana. To, z czego jestem dumna od kilku tygodni – Klemcio je tylko około 5 minut, a nie 40 aż do 90, jak przez 5 miesięcy ?

    Jedyne, co mi spędza sen z powiek, to fakt, że nadal ma problemy brzuszkowe. Pół roku płaczu w nocy, w dzień, trudności z wypierdzeniem się i ze zrobieniem kupy. Temat do dupy, ale cóż. Cierpienie dziecka to naprawdę przykra sprawa. Spisywałam przez 2 tygodnie szczegółowo, co jem, jak to wpływa na mnie i na Klemka. Bo należy wspomnieć, że problemy dotyczą i mnie i synka. Nawet dziwne, bo dokładnie w tych samych momentach. Są raz słabsze raz mocniejsze, ale praktycznie codzienne. Nawet przez 6 dni stosowałam dietę bezglutenową (bo skoro codziennie był problem, to mógł go stanowić tylko chleb), ale nie zauważyłam żadnej różnicy. W ogóle mam wrażenie, że to, co jem, nie ma żadnego związku z boleściami brzucha. Dlatego przestałam znowu spisywać wszystko, bo niepotrzebnie mnie to frustrowało… Dlaczego tyle piszę o frustracji i swoich emocjach? Bo mam wrażenie, że stres odbiera mi zdrowie. Że wszystkie problemy z trawieniem, z jelitami, żołądkiem, to właśnie następstwo mojego przeżywania wszystkiego. Cóż, taki wrażliwy ze mnie typ. Próbuję z tym walczyć, ale walczenie z własną osobowością jest chyba niemożliwe 🙂 Jestem umówiona na wizytę do alergologa i osteopaty. Nie mogę siedzieć z rozłożonymi rękami. Już wystarczająco długo czekałam. Bardzo pragnę pomóc mojemu kochanemu syneczkowi.

    Wczoraj rzuciła mi się w oczy pewna wspaniała akcja. I ja do niej dołączę 🙂 #mojeciałopodarowało 166500 ml mleka ❤ A to jeszcze nie koniec!!! ❤

  • Moje trudności w karmieniu piersią

    Moje trudności w karmieniu piersią

    Moje trudy karmienia piersią zaczęły się już w pierwszej dobie życia Klemka. Ssał pięknie, pięknie łykał, najadał się, ale ulubił sobie prawą pierś, lewej brodawki za nic nie chciał chwycić. Próbowałam w różny sposób go do tego nakłonić, nawet oszustwem – przystawiłam jak do prawej, ale wykoślawiłam się cała i podałam lewą – od początku pokazał, że jest inteligentny i nie z nim takie numery ? Na pomoc przyszła mi przypadkowa położna, która przystawiła Klemka na chama, po prostu na siłę przytrzymała mu główkę, aż się wystraszyłam, że mu robi krzywdę. Ale nagle poczułam smyranie – zajarzył! Uf! Całe szczęście, bo przecież zdarzają się czasem koślawe (przepraszam za określenie) kobiety z jednym cycem wielkim, drugim malutkim. Potem już tylko byłam z siebie dumna i chwaliłam się wszystkim, że mam bezproblemową laktację. Dziecko pięknie ssało, efektywnie jadło, ale też sporo spało przy piersi. Już wtedy znalazł sobie świetny sposób na zasypianie. Wiedziałam, że moja mama przy nas obojgu (dzieciach) miała rzekę tryskającego wręcz mleka. Mój przypadek wyglądał podobnie. Mleka było aż w nadmiarze – na podłodze, na mnie, w przemoczonych wkładkach laktacyjnych. Nawał, który trwał kilka dni (miałam cycki jak u Pameli), nie doskwierał mi zbyt mocno, bo obeszło się bez masażu, kapusty i innych sposobów ulgi w bólu. Mój organizm był co prawda zszokowany nową sytuacją życiową („naprawdę mam dziecko!”), ale dzięki podejściu i pomocy męża byłam spokojna, zrelaksowana. Ten etap skończył się z momentem kolek… Dokładnie w 14 dniu życia Klemek przepłakał cały dzień. Przepraszam, darł się wniebogłosy. Chyba wtedy nastał moment kryzysowy. Kiedy rodzic nie wie, jak pomóc dziecku, nie wie, o co mu chodzi, traci siły. Każdego kolejnego dnia przez 2 tygodnie przez kilka lub kilkanaście godzin dziennie dziecko cierpiało, oj, bardzo cierpiało. A ja nie miałam pomysłu, co jeszcze mogę dla niego zrobić, żeby mu ulżyć. Jedyne, co go uspokajało, to cyc – ssanie piersi. I w tym momencie nie jestem pewna, czy to się zaczęło wtedy czy było tak od początku. W międzyczasie odwiedziła mnie ciocia położna, którą bardzo lubię i której ufam. Pożaliłam jej się przede wszystkim na problemy brzuszkowe Klemka, bo o ile kolki minęły po 2 tygodniach, to potem były wielkie problemy z bączkami i kupą. Ciocia od razu zauważyła na buzi wysypkę, którą moja położna środowiskowa nazwała trądzikiem niemowlęcym i poleciła nic z tym nie robić. Ciocia westchnęła i orzekła, że to na pewno skaza białkowa i powinnam odstawić mleko, masło, śmietanę, jogurty, sery żółte i białe. Wszystko, co uwielbiam, i co jest obecne w mojej diecie każdego dnia. Tutaj nastąpił mój drugi kryzys laktacyjny, bo niechcący wmówiłam sobie, że dziecko cierpi przeze mnie, przez to, co jem. Mimo że moja położna środowiskowa zapewniała mnie, że nie ma czegoś takiego, jak „dieta matki karmiącej”. Ciocia oczywiście nie chciała dla mnie źle, wprost przeciwnie. Ale dla miłośniczki nabiału jego odstawienie wiązało się przede wszystkim z katuszami psychicznymi. Ciekawostka – trzymałam dietę ponad 3 tygodnie i co prawda wysypka z buzi zeszła dosłownie z końcem tego terminu, ta z ciała zeszła sama jeszcze później, a problemy brzuszkowe jak były tak są. Mimo Delicolu, Espumisanu, Biogai. W końcu odstawiłam to wszystko, bo działało chyba na zasadzie placebo – mnie się wydawało, że dziecko odrobinę mniej płacze.

    Moje dziecko nie dość, że kocha cyca, uwielbia go ssać, uwielbia przy nim spać, traktuje go jak smoczek, wydaje mu się, że jedzenie maskuje problemy brzuszkowe, to jeszcze ma ogromną siłę w dziąsłach. Jego ssanie jest tak mocne, że przez większość czasu czuję ból sutków. W każdej pozycji, przy odpowiednim przystawianiu (miałam temat wałkowany przez kilka osób, przez wiele godzin!). W pewnym momencie stwierdziłam, że to chyba nie tak powinno wyglądać, i zaczęłam spisywać godziny i czas trwania karmień. Średnia wyszła 40 min. podczas jednego karmienia; co 2 godziny. Potem miałam wrażenie, że było to częściej i dłużej. Ból nie znikał, czasem było to nawet 9/10, co nieprzyjemnie przypominało mi mój traumatyczny poród. Aż pewnej nocy Klemek ulał krwią i skrzepem świeżej krwi. Postanowiłam nie panikować i zadzwoniłam na porodówkę, bo wiedziałam, że w Opolu dzieci do 28 dnia życia kierowane są nie do szpitala wojewódzkiego, a właśnie ginekologiczno-położniczego. Zostałam pouczona przez telefon, co robić, ale kiedy 2 doby później zrobił 3 czarne kupy, zadzwoniłam do swojej położnej środowiskowej i usłyszałam słowa „proszę nie zwlekać”. Jeszcze długo mi brzmiały w uszach. Oczywiście z wielkim płaczem pobiegłam do męża. W szpitalu porobiono badania, które wykluczyły krwotok wewnętrzny, nie wykryły nic niepokojącego, więc ostatecznie stwierdzono, że krew wydostała się z mojej piersi (prawej). Klemek spędził w szpitalu dobę, a ja mogłam z nim być do północy i potem od 6 rano. W międzyczasie otrzymałam kilka porad laktacyjnych, doradczyni laktacyjna stała nade mną dosłownie kilka godzin (poczas różnych karmień) i doradzała mi i uczyła właściwie przystawiać, abym pozbyła się bólu (który był poniekąd przyczyną odwiedzin izby przyjęć). I tutaj upartuję początku mojego kryzysu laktacyjnego. Dlaczego? Doradczyni laktacyjna polecała mi karmienie w 100% piersią, co pokrywa się z moimi przekonaniami/preferencjami, ale nie podobało jej się to, jak długo ono trwa. Sama jednak nie miała pomysłu na skrócenie, poleciła skupić się na przystawianiu i liczyła, że dziecko samo (?!) skróci czas dojenia. Lekarka z kolei orzekła, że na pewno młody się nie najada, skoro tak długo wisi na cycu. Na te 6 godzin, kiedy miało mnie przy Klemku nie być(w nocy), miałam odciągnąć swój pokarm, aby mu podano zamiast mm, którego bardzo nie chciałam. Pierwszy raz w życiu miałam laktator w ręce i nie miałam obeznania, jak go użyć, co robić w trakcie, jak długo ściągać i jaka ilość byłaby odpowiednia. Za pierwszym razem w pół godziny (pełny cykl ściągania) wyszło mi 50 ml z obu piersi. Było to 2 godziny po karmieniu, ale w stresie z powodu całej sytuacji, na głodzie, bo nie zjadłam obiadu, na pragnieniu, bo z emocji nawet zapomniałam, że powinnam pić. Z tymi 50 mililitrami zadowolona poszłam do położnych. One spytały mnie o wiek dziecka i z minami trochę przejętymi, trochę wywyższającymi się, stwierdziły, że to niewiele jak na wiek dziecka i że mam mało pokarmu, dziecko chodzi głodne i powinnam go dokarmiać mm. Oczywiście wystraszyłam się, bardzo to przyjęłam do siebie, ale przecież wiedziałam, że w domu mleko mi aż tryska, więc one wygadują głupoty. Wkurzyłam się, chciałam im udowodnić, że nie mają racji i poleciałam ściągać dalej, ale okazało się, że dziecko było szybsze, więc przez godzinę go karmiłam, potem na laktator zostało mi niewiele czasu, a też nie miało co lecieć, skoro piersi dopiero co zostały opróżnione. Plus był taki, że w międzyczasie zdążyłam pójść zjeść w pobliskiej burgerowni oraz zaopatrzyłam się w zapas wody niegazowanej. Ściągnęłam kolejne 50 ml (z ledwością) aż nastała 23:30, Klemek pięknie spał, więc pojechałam do domu. Do sali, w której leżał Klemek, dotarłam dokładnie o 6:10, a położna kończyła mu podawać NAN… 50 ml. Piersi mi rozsadzało od ilości pokarmu, a dziecko świeżo najedzone. Do tej pory żałuję, że spóźniłam się tych 10 minut. Ściągnęłam trochę pokarmu, potem znowu byłam pouczana, jak przystawiać, znowu słyszałam zewsząd, że powinnam dokarmiać, a tuż przed wypisem okazało się, że Klemek w ciągu tej jednej doby przybrał 70 g. Normy wynoszą od 26 do 31 g. Przybrał aż tak dużo na moim „braku mleka” i „niedojadaniu”. Udowodniłam, że głodzę dziecko i żałowałam, że nie widziałam min położnych, które skończyły swoją zmianę. Byłam wtedy taka dumna. Miałam ogromną wolę walki o moje kp.

    Ale nadal (mimo dobrego przystawiania) Klemek jadł długo i często wołał, więc z każdym dniem rosło moje poirytowanie sytuacją. Zachęcona przez koleżankę z forum postanowiłam wdrożyć zasady opisane w jakiejś mądrej książce. Chodziło o to, że dziecko prawdopodobnie ma dużą potrzebę ssania i dlatego realizuje ją moim kosztem. Poradą było przyzwyczajanie do smoczka i pilnowanie przerw między karmieniami. Zajęło mi to kilka dni, ale udało mi się „zaprogramować” dziecko i wdrożyć system 25 min. karmienia co 2 godziny – zamiast 40 min. co 2-1,5 godziny. Byłam w pewnym sensie zadowolona, ale Klemek strasznie płakał. Prawie tak mocno jak podczas kolek, a jednak czułam, że to nie problemy brzuszkowe. Przy kolejnej wizycie położnej środowiskowej okazało się, że Klemek po raz pierwszy przybrał za mało. Cios, 70 g w tydzień! Tydzień po wizycie w szpitalu, w którym przecież tyle samo przybrał w 1 dobę! Załamałam się całkowicie… Nie dość, że głupia chciałam z dziecka zrobić komputerek, to jeszcze go głodziłam, a on tak strasznie płakał 🙁 Z perspektywy czasu myślę sobie, że na tę wagę mógł mieć wpływ po prostu skok rozwojowy, no ale nigdy się nie dowiem. To był mój trzeci kryzys laktacyjny, który już konkretnie wiązał się ze zbyt małą ilością pokarmu. Sama zauważyłam, że dziecko się nie najada, bo po przełożeniu go po godzinie (!!!) do drugiej piersi nagle mocniej zassał i pił. A do tej pory na 1 karmienie wystarczała mu jedna pierś. Tak się wystraszyłam tą całą sytuacją i miałam takie wyrzuty sumienia, że przez kolejny calutki tydzień pozwalałam Klemkowi kleić się do mnie dzień i noc. Karmiłam non stop. Przekładałam od jednej piersi do drugiej. Zauważyłam, że trochę mi się podkręciła laktacja, ale dziecko chętnie korzystało i przez 3/4 doby mi ssało piersi. Tutaj dochodzimy do największego wówczas problemu – ogromnego bólu sutków, które były w fatalnym stanie. Klemek przybierał super, ale coś kosztem czegoś. Kosztem mojego zdrowia. Lewy sutek był dziurawy, z prawego skóra była z wierzchu zdarta, a na nim ropa i krwiaki. I tu znowu sprzeczne opinie – położna twierdziła, że to grzybica, a ginekolog, że nie, że stan zapalny, ale nie miała pomysłu, jak to leczyć. Bez komentarza. Smarowałam sutki lanoliną, nakładałam kompresy Multi Mam, smarowałam Bepanthenem, Clotrimazolum, maścią z Motherlove Polska, wietrzyłam, ale nic nie pomagało, bo karmiłam tak dużo i często, że nie miały kiedy się zregenerować.

    Kilka razy przewijał się wokół mnie temat kapturków/nakładek/osłonek na brodawki sutkowe. Nie zajmowałam sobie tym głowy, bo sądziłam, że skoro Klemek nie toleruje żadnego smoczka, to na pewno nie zaakceptuje też nasadki na brodawkę. Wracam do pisania tego posta po niemal miesiącu i od niecałych dwóch tygodni używam nakładek z firmy Mam. To moim zdaniem najlepszy wynalazek wszechczasów! Uratował mnie niesamowicie i żałuję, że nie kupiłam go wcześniej. Zamawiałam kolejne i mam już aż 4 opakowania, bo jednak po każdym użyciu trzeba je myć i wyparzać. Korzystam wyłącznie z nich już 2 tygodnie, a sutki wyleczyły się hmmmm w 30%? Były tak strasznie bolące i w tak potwornym stanie, że nie wiem, jak ja to przetrwałam. Teraz karmienie to przyjemność! A moje obawy dotyczące silikonu były niepotrzebne. Za pierwszym razem tak się złożyło, że przystawiłam Klemka na mega głodzie, bo nie jadł aż 3 godziny. Więc z tego głodu było mu wszystko jedno, byle leciało mleczko. Chwycił od razu. Nawet kupiłam mu kilka dni później smoczek z firmy Mam, mając nadzieję, że też mu się spodoba, ale cóż, marzenie ściętej głowy ? Nadal żaden smoczek nie jest tak wspaniały jak moje piersi. Hue hue.

    Podczas trzeciego kryzysu laktacyjnego, kiedy wydawało mi się, że dziecko nie dojada, że mam mało pokarmu (sama nie wiem, czemu mi się tak wydawało), postanowiłam rozkręcić laktację laktatorem. Drugim ważnym powodem była chęć odstawienia Klemka od ciumkania sutków, które były na maksa poranione. Przez półtora dnia co 2 godziny przez 40 minut wisiałam na laktatorze, żeby uciągnąć odpowiednie porcje. Ledwo udawało mi się ściągać takie ilości, żeby dziecko nie wołało o więcej. Wieczorem zjadł 110 ml, a miałam przygotowane dla niego 120. Nie chciał już dokończyć tej dziesiątki, wyrywał się, a nadal płakał. Nie był już głodny, a tak wrzeszczał, że podałam mu pierś… i w końcu przy niej zasnął. Więc mam czarno na białym, że moje dziecko po prostu potrzebuje mojej bliskości. Pierś to nie tylko jedzenie, to też uspokajacz, usypiacz i środek przeciwbólowy na brzuszek. Wracając do meritum: laktator mnie zdenerwował, więc wróciłam całkiem na pierś i po 3 dniach produkcja mleka tak wzrosła, że w całym mieszkaniu zostawiałam za sobą ślady. Cała podłoga się kleiła. Zwłaszcza w nocy miałam tyle pokarmu, że zalewałam dziecko, siebie, 3 pieluchy i pół łóżka. Koleżanka z forum poleciła mi „magiczną buteleczkę”, czyli ręczny laktator – buteleczkę, którą można przyssać do piersi i zbierać samoistnie wyciekające mleko. Ja zbierałam podczas jednego półgodzinnego karmienia nawet 90 ml… To były ogromne ilości marnotrawionego przez poprzednie dni pokarmu (bo wszystko spływało na pieluchy, około 5! dziennie). Dzięki tej buteleczce mogłam pokarm zamrozić i mam teraz zapas. Dlaczego o tym piszę? Bo zastanawiało mnie, czemu mój organizm myśli, że mam bliźniaki. Kiedy karmiłam z jednej piersi, z drugiej samoistnie leciało ciurkiem mleko. Wiem, że wiele kobiet tak ma, ale aż 90 ml?! To normalna porcja dla dwumiesięcznego dziecka. Z racji tego, że położna odbyła u nas już wszystkie wizyty, postanowiłam raz na tydzień sama ważyć dziecko naszą wagą łazienkową. No i okazało się (ponownie!), że Klemek nic nie przybrał przez tydzień. Więc doszłam do wniosku, że może ten wyciek z drugiej piersi to też pokarm przeznaczony dla niego. Więc skończyłam z „magiczną buteleczką” i ponownie chodzę całe doby w staniku i wkładkach laktacyjnych, żeby choć trochę zatamować ten samoistny wypływ, żeby to mleczko zostało w piersiach dla Klemka. Wkładki laktacyjne zmieniam 3-4 razy dziennie, tak szybko przeciekają. Klemek często ulewa, co świadczy o tym, że zjadł za dużo. Czasem jak kończy jeść, to w kapturku stoi mleko, czyli nadal jest go dużo.

    Aha, zapomniałam wspomnieć, że laktację próbowałam rozkręcić Femaltikerem, herbatkami laktacyjnymi, Prenalenem z Rossmanna, a pomogło mi dopiero odstawienie tego wszystkiego w kąt i odrzucenie myśli, że to moja wina!!! Przestałam się przejmować różnymi poradami usłyszanymi z zewnątrz.

    Klemek ma 2 miesiące, 1 tydzień i 5 dni i nadal nic się nie zmieniło w jego preferencjach. Chciałby cyckać mamę non stop. Przestałam spisywać częstotliwość karmień, nie patrzę na zegar. Karmię co godzinę, co półtorej, sama nie wiem. Ale nie rzadziej niż co 2 godziny. W dodatku od niedawna sama muszę mu wyciągać sutka z buzi, bo on sam z siebie nie kończy „jeść”! Śpi w trakcie i robi sobie ze mnie smoczka. Ale już mnie to nie frustruje tak jak wcześniej. Chyba odkąd przestała odwiedzać nas położna, przestałam widywać się z lekarkami i położnymi, odblokowałam głowę i nie przejmuję się różnymi opiniami z zewnątrz. Karmię jak mi pasuje, jak moje dziecko tego oczekuje, nie przejmuję się jego wagą (po prostu widzę, że rośnie), staram się wsłuchiwać w jego potrzeby, na maksa cieszyć się macierzyństwem i być dobrą mamą ❤

    Moje biedne maleństwo nadal ma bóle brzuszka, mniejsze, większe, zdarzają się ataki kolek mimo że nadal nie jem nabiału, w dalszym ciągu codziennie przeraźliwie płacze. Czasem totalnie wysiadam. Wmawiam sobie, że zjadłam coś, co mu zaszkodziło. Ale zarazem mam nadzieję, że to tylko niedojrzały układ pokarmowy i wszelkie boleści odejdą w zapomnienie z końcem 3 miesiąca. Macierzyństwo jest trudniejsze niż myślałam. Najbardziej boli patrzenie na cierpiące dziecko – kiedy nie wiadomo, jak mu pomóc.

    Dlaczego nie pójdę łatwą drogą i nie przejdę na mm? Po pierwsze dlatego, że nie mam pewności, że mu to pomoże na boleści brzuszkowe. Po drugie: przeczytałam wiele artykułów i moje zdanie jest takie, że daję mu z moim mlekiem to, co mogę najlepszego. Po trzecie: spełniam się w tym niesamowicie!!! Zajście w ciążę, poród naturalny i karmienie piersią były moim marzeniem, kiedy miałam depresję i nie czułam się kobietą. Dzięki temu wszystkiemu, co teraz realizuję, w końcu czuję się stuprocentową kobietą. Nie odbierz mnie źle proszę… Nie twierdzę, że ktoś postępując inaczej robi źle. Wszystkie kobiety i matki są cudowne i najlepsze dla swoich dzieci obojętnie, jak rodziły i jak karmią. To ich nie definiuje! Ja po prostu miałam takie marzenia. Tak, jak ktoś może marzyć o podróży do Indii lub locie balonem.

    Jeśli dotrwałaś do końca, pozdrawiam Cię serdecznie ❤ Dziękuję za cierpliwość i zainteresowanie ?